Śnieżka, Wilk, Śpiąca Królewna, Sinobrody, Baba Yaga, Czerwony Kapturek, Mowgli, Shere-Khan, Królowa Śniegu, Gepetto i Pinokio... o czym mówię? Jeśli czytałeś "Fables" nie muszę wyjaśniać, jeśli nie znasz tego komiksu prawdopodobnie zastanawiasz się czy przypadkiem nie pomyliłeś blogów. Sam nie wiem jak podszedłbym do tematu, gdyby ktoś mi powiedział, że "Baśnie" opowiadają o losach wyżej wymienionych postaci (i wielu innych, równie ciekawych). Przypuszczam, że olałbym dzieło Billa Willinghama, co byłoby niewybaczalnym błędem. Na szczęście komiks ten dopadł mnie bez żadnych zapowiedzi, nie miałem też czasu na uprzedzenia - po prostu wziąłem #41 i #42 zeszyt z półki podczas wizyty w Stanach w 2006 roku. Może i straciłem przez to kilka niespodzianek (na przykład od samego początku wiedziałem kim jest Adwersarz), ale kiedy jakiś czas później zobaczyłem tę serię w Polsce, wiedziałem, że nie mogę odpuścić. Losy Baśniowców wciągają niemiłosiernie, więc nie poprzestałem na polskich trade'ach - nie dało się. Aktualnie czytam TPB "Sons of Empire" (spokojnie, nie będzie spoilerów) i już chcę kolejnych części.
O co chodzi? Mogę porównać "Fables" na przykład do "Ligi Niezwykłych Dżentelenów" Moore'a, lub do "Amerykańskich Bogów" Gaimana - tam też czytaliśmy o przygodach postaci, które nie zostały wykreowane przez autorów. Tyle że tutaj jest jeszcze dziwniej, bo jak traktować poważnie komiks (a przynajmniej jak nie traktować go jako czegoś, co nie może się udać), w którym występują takie postacie jak Muchołap, Trzy Świńki, Piękna i Bestia lub wspomniany wyżej Czerwony Kapturek? A jednak da się, mimo że mieszanka sprawia wrażenie niedorzecznej. Bohaterowie są ciekawi, nawiązania do ich ogólnie znanych losów (w końcu kto nie słyszał o Calineczce lub Śpiącej Królewnie?) potrafią zainteresować, a całość jest po prostu tak miodna (fabuła "płynie" i nie daje czytelnikowi odpocząć), że może stawać w szranki praktycznie z każdym komiksem typu ongoing ukazującym się na naszym rynku (przykro mi to mówić, ale "Żywe Trupy" się chowają, mimo że nadal uwielbiam przygody Ricka).
I jeszcze coś, co jest wielkim plusem - ciągłe zmiany. Nie ma tak, że przegapisz 30 zeszytów, wracasz po przerwie i wszyscy dalej robią to samo. Cechą "Fables" są ciągłe zmiany, przetasowania, a także zgony. Willingham co chwilę wprowadza nowych, interesujących bohaterów i właściwie nigdy nie ma pewności, czy przeżyją do końca epizodu. Postacie giną bardzo często i bardzo często pojawia się ktoś nowy. Są kłótnie, związki, ale w żadnym wypadku nie przypomina to telenoweli.
Zauważyłem, że niewiele piszę o rysunkach. Te w "Fables" są zwykle bardzo dobre, może nie rewelacyjne, ale z drugiej strony cała seria nie jest przecież żadnym arcydziełem. To rewelacyjny serial (tylko i aż), przy którym można się odprężyć, nic szczególnie ambitnego i ciężkiego w odbiorze lub skłaniającego do przemyśleń. I bardzo dobrze, bo chyba nikt nie czyta wyłącznie komiksów typu "Maus" lub "Prosto z Piekła". Potrzebna jest czysta rozrywka i na tym polu komiks Willinghama pewnie stoi na nogach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz