Gdyby nie dwie genialne części Dziadka Leona, w których maczał palce Nicolas de Crécy, w życiu nie sięgnąłbym po ten komiks. Sama nazwa, opis "opowiada o perypetiach dziennikarza Klarka Kęta", cena - to wszystko strasznie mnie zniechęcało. Pomysł na opowieść kojarzył mi się z kabareciarzem, który ma ochotę na robienie sobie żartów z rapu, więc wychodzi na scenę w jak najszerszych spodniach, ogromnej bluzie z kapturem, czapce z daszkiem odwróconym o tyłu, macha rękami krzycząc "Yo, ziomal" i wydaje mu się, że jest zabawny (a pełni entuzjazmu kretyni z widowni nie mają zamiaru wyprowadzać go z błędu). Zalatywało mi to parodią w takim właśnie stylu. Doszedłem jednak do wniosku, że pozory mylą, a de Crécy mógł usmażyć coś ciekawego mając do dyspozycji wyłącznie - wydawałoby się - kiepskie składniki (mam tu na myśli scenariusz, nie ilustracje). Szkoda, że mimo tych nadziei, Super Pan Owoc zawiódł moje oczekiwania.
Można się ze mną nie zgadzać, mieć inne zdanie, a jeśli ktoś jeszcze nie zna tego komiksu, dla równowagi można przeczytać inną, pozytywniejszą recenzję. Ja nie zachęcam do zakupu, chyba, że dla interesujących, sprawiających wrażenie szkiców, a co najważniejsze, cudownie brzydkich rysunków. Co prawda w Dziadku Leonie, gdzie zostały obdarzone dodatkiem w postaci świetnych kolorów, przypadły mi do gustu dużo bardziej, ale z drugiej strony, czerń i biel również tworzą ciekawy efekt. Przeglądając wydany przez Timofa, dość gruby tom (zbierający dwie części komiksu, we Francji wydane w osobnych albumach) chwilę po oddaniu go w moje ręce przez listonosza, wydawało mi się jeszcze, że będzie dobrze. Jakiś czas później zacząłem czytać i zmieniłem zdanie.
Możliwe, że nie dostrzegłem w Super Panu Owocu przemyślanych nawiązań oraz inteligencji ukrytej w pozornie kiepskich żarcikach. Dla mnie wygląda to bardziej na dowcip w stylu wspomnianego wcześniej występu kabareciarza, a w najlepszym wypadku na nieudany freestyle autora, który wpadł na pomysł, usiadł i narysował, dobrze się przy tym bawiąc, ale niekoniecznie intensywnie myśląc nad sensem swoich poczynań. Tytułowy bohater, Klark Kęt (ciekawe, czy w oryginale brzmi to podobnie, czy mamy do czynienia z inwencją twórczą tłumaczki), jakoś nie potrafił rozbawić mnie swoim wielkim brzuchem, dyszeniem i tym, że najczęściej nie udaje mu się dogonić autobusu. Nie rozbawiła mnie żadna z jego przygód ani prawie żaden z pomysłów scenarzysty. Może ten komiks ma jakieś drugie do, na które nie zwróciłem uwagi, w każdym razie doczytałem go do końca trochę na siłę i bez uśmiechu. Problem polega również na tym, że nawet gdybym zauważył to coś, co zostało zręcznie ukryte w przygodach Super Pana Owoca, podejrzewam, że i tak nie przekonałbym się do tej opowieści. Jeśli ktoś lubi podobny, głupkowaty humor, niech spróbuje; reszcie zdecydowanie odradzam. Sięgnijcie lepiej po oba tomy Dziadka Leona, chyba, że w swojej nieskończonej mądrości już to zrobiliście.
Mi też Owoc nie podszedł w ogóle. Cieszę się, że nie kupiłem, a jedynie pożyczyłem od Grima.
OdpowiedzUsuńPoczątek recenzji to właśnie świetny kabaret! Piszesz, że przed lekturą komiks kojarzył Ci się z 'chujowym kabaretem'(taki wydźwięk miał ten początek), "jeździsz po nim" i już czekałem aż napiszesz, że jednak po lekturze komiks okazał się zajebisty (jak to zwykle na początku recenzji bywa, że niby miał nie być a jednak był) a tu zonk, bo wygladał na słaby i jednak okazał się słaby:D
OdpowiedzUsuń"Szkoda, że mimo tych nadziei, Super Pan Owoc zawiódł moje oczekiwania." hahaha, dobre dobre:-)