
Nie było mnie w rezerwacie Prairie Rose od mniej więcej czterech miesięcy. Tęskniłem. I miałem za czym tęsknić. Wyobraźcie sobie, że po dwóch Trade'ach jakiejś serii, drugim jeszcze lepszym od rewelacyjnego pierwszego, nastawiacie się na coś, co będzie równie świetne, a tu niespodzianka, bo
Dead Mothers, trzeci tom
Scalped, zjada drugi tak samo jak drugi zjadał pierwszy. Niewiarygodne, ale prawdziwe. I jeszcze to zajebiste uczucie towarzyszące lekturze: "Nie wierzę, przecież to nie może być aż tak dobre". A jednak jest.
Nie wiem, co napiszę po przeczytaniu
The Gravel In Your Guts, czwartego tomu serii. Jeśli tendencja zwyżkowa zostanie zachowana, chyba nie wyrobię się z wymyślaniem kolejnych pochwał, ale na razie notujcie: gdyby ktoś wydał
Scalped w Polsce, byłaby to najlepsza seria na naszym rynku. Ewentualnie jedna z najlepszych. Nie wyobrażam jej sobie poza podium. Mogę napisać dużo dobrego na temat
Fables,
Żywych trupów,
Hellblazera, od niedawna wychodzi u nas świetny cykl
Pluto, wiem, że mamy legendarne
Fistaszki oraz całkiem sporo innych, dobrych tytułów, ale to coś, co zjada mnie od środka w czasie przewracania kolejnych kartek i za nic nie pozwala na oderwanie się od opowieści, nawet kosztem snu czy obowiązków, ma jedynie
Scalped. Kupcie mi psa i wszystkie pozostałe tomy (no dobrze, wszystkie pozostałe tomy serii zamówiłem parę dni temu), a pogrążony w lekturze zapomnę o psie i pozwolę mu zdechnąć z głodu. I to nie dlatego, że nie znoszę psów.

Jedna, jedyna wada
Dead Mothers to fakt, że R.M. Guéra nie rysuje wszystkich siedmiu zeszytów (#12-18), które weszły do tego tomu. Niestety, John Paul Leon i Davide Furno są odczuwalnie, irytująco gorsi. Główny ilustrator oczywiście kopie dupę tak samo jak przedtem. Dobrze, że zajął się aż pięcioma epizodami tytułowej historii.
Jak wskazuje sam tytuł, motywem przewodnim opowieści są martwe matki, a konkretnie dwie martwe matki: głównego bohatera, Dashiella Bad Horse'a oraz paru mniej znaczących dzieciaków, których los leży jednak na sercu naszemu złemu policjantowi. Fajnie, że Aaron wreszcie pokazuje bardziej ludzką stronę tej postaci, bo jak dotąd wydawało się, że Bad Horse w ogóle jej nie ma. Taki zabieg uczynił ją jeszcze bardziej wiarygodną. A jeśli chodzi o poziom scenariusza, mamy to, co zwykle, ale jeszcze lepiej. Wspominałem o tym wcześniej. Bad Horse próbuje odnaleźć mordercę matki dzieciaków (jego własna średnio go interesuje), a kiedy dowiaduje się, kto nim jest, wszystko robi się jeszcze bardziej pokręcone. Niemal wszystko kręci się wokół tego wątku i w przeciwieństwie do
Casino Boogie, w
Dead Mothers akcja idzie wyraźnie do przodu, tak, że nie mam pojęcia, jak dam radę czekać na kolejny tom. Nie da się. Chcę go tu i teraz, razem z całą resztą tej genialnej serii. Jeśli tylko znacie angielski, nie zastanawiajcie się, kupcie
Indian Country, a przypuszczam, że zrozumiecie mój entuzjazm.