Metody Marnowania Czasu: Terminal Hero: The Death and Life of Rory Fletcher [Peter Milligan & Piotr Kowalski] [recenzja]

piątek, 23 listopada 2018

Terminal Hero: The Death and Life of Rory Fletcher [Peter Milligan & Piotr Kowalski] [recenzja]


DLACZEGO AKURAT TERMINAL HERO

Jak zawsze w przypadku twórczości Petera Milligana: bo Milligan. Pewnie powtarzam to aż za często, ale to mój prawie ulubiony scenarzysta (w moim rankingu wyżej znajduje się jedynie Alan Moore) i prędzej czy później oraz w miarę możliwości chcę przeczytać wszystko, co napisał. 

Jeśli zaś chodzi o Terminal Hero: The Death and Life of Rory Fletcher, dowiedziałem się o tym komiksie zupełnie przypadkiem: na spotkaniu z Milliganem na tegorocznym Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. Trochę zdziwiło mnie, że nigdy wcześniej nawet nie słyszałem o tym tytule, bo wszystko wskazuje na to, że powinna dotrzeć do mnie jakakolwiek wzmianka. Raz, że przecież autor Enigmy, a dwa, informacja raczej będąca ciekawostką niż powodem do entuzjazmu, miniseria została zilustrowana przez Piotra Kowalskiego. 

Sama tematyka również wydaje się interesująca: Milligan miał kiedyś przyjaciela, który uczył go gry na gitarze, a później zachorował i zmarł na raka. To wstrząsające wydarzenie zainspirowało brytyjskiego scenarzystę do napisania komiksu o Rorym Fletcherze, człowieku dowiadującym się już na samym początku tej historii, że ma nowotwór, który zabije go w ciągu kilku miesięcy. Na szczęście przyjaciel Rory’ego mówi mu o eksperymentalnym, tajnym leczeniu, co prawda niepewnej, ale wygląda na to, że jedynej rzeczy, która może uratować mu życie. 

No i się zaczyna.


RORY FLETCHER POKONUJE RAKA [ZOBACZ JAK]

Nie żeby eksperyment się nie udał – Rory nie tylko nie jest już chory, dodatkowo zyskuje kilka nadnaturalnych zdolności. Być może ubrałby pelerynę i kolorowe kalesony, a następnie walczył z przestępcami, ale ma jeden problem: skutki uboczne po przebytym leczeniu sprawiają, że Fletchera w zasadzie trudno jest nadal uznawać za istotę ludzką. Co prawda nie widać tego gołym okiem, ale w jego głowie zaszły pewne bardzo niepokojące zmiany… 

To chyba dobry moment na zadanie pytania, czy Milligan znowu bawi się w swoim komiksie tematem tożsamości? Odpowiedź brzmi: owszem, choć wątek ten niekoniecznie wysuwa się w miniserii na pierwszy plan. Kolejne pytanie: ileż można? Cóż, w jego przypadku długo, bo Brytyjczykowi zazwyczaj wychodzi to co najmniej bardzo dobrze, choć muszę przyznać, że powoli zaczyna mi się to już trochę przejadać. Nie żeby z powodu wałkowania przez scenarzystę swojego stałego repertuaru Terminal Hero był historią nieudaną, czy też był nieudaną historią w ogóle, o czym później. Na szczęście autor nie skupia się tu na jednej rzeczy, a oprócz tego, kim właściwie jest Rory Fletcher (i kim został po poddaniu się nietypowej terapii), Milligana interesują jego liczne wewnętrzne demony oraz ich wpływ na nowe życie głównego bohatera… oraz otaczających go ludzi.  


Bo rzecz jasna Fletcher nie żyje w próżni, a ponieważ na samym początku nie potrafi jeszcze kontrolować swojego wyleczonego i ulepszonego umysłu, popełnia kilka błędów, które następnie mogą zostać wykorzystane przez ludzi chcących, by Rory tańczył tak, jak mu zagrają. 

Wyszło to Milliganowi całkiem sprawnie, choć nie mam żadnego powodu, by czcić ten komiks, tak jak czczę Enigmę, Shade’a, Extremista czy The Minx. Ot, całkiem dobra opowieść, od scenarzysty, po którym mam prawo spodziewać się czegoś dużo lepszego. Jeśli w ogóle nie znacie jego twórczości, bez wysiłku mogę wymienić kilkanaście innych tytułów, od których należałoby zacząć przygodę z tym autorem, zanim sięgniecie po Terminal Hero. Historia Rory’ego Fletchera jest opartym na solidnych fundamentach, jednak ostatecznie jedynie przyzwoitym czytadłem z kilkoma ciekawszymi momentami oraz jednym sporym ALE (o czym rozpisałem się trochę niżej). 

Wychodzi na to, że najlepszym z nowszych komiksów Petera Milligana wciąż jest Kid Lobotomy, nawet pomimo tego, że nie udało się tam utrzymać rewelacyjnego poziomu od początku do końca. 


ŁADNE TE KADRY W TERMINAL HERO. TAKIE POPRAWNE

Za twórczością Piotra Kowalskiego nie tyle nie przepadam, co jest mi zupełnie obojętna. Ostatnim przeczytanym przeze mnie albumem, jaki zilustrował, był pierwszy tom serii Sex napisany przez Joe Caseya (scenariuszowa klęska i smutny przykład na to, jak nie należy próbować szokować) i pamiętam, że miałem takie same odczucia jak w czasie lektury Terminal Hero: te rysunki po prostu są. Zdarzają się ciekawsze obrazy, ale raz, że jest ich za mało, a dwa, te lepsze też nie za bardzo rzucają na kolana. Owszem, jest nawet ładnie, jest poprawnie. Jest również do bólu przeciętnie i zachowawczo. Niby nie za bardzo jest się do czego przyczepić, bo przecież patrzysz, i co, dobrze jest? No dobrze. Ale osobiście wolałbym, żeby zamiast poprawnie było ciekawiej – chociaż trochę. Niestety, pod względem wizualnym prawie niczego ciekawego w The Death and Life of Rory Fletcher nie ma. 

Nie twierdzę, że Kowalski ma od razu oszaleć, lecieć Bisleyem, bawić się w surrealizm i na co drugiej stronie dorysowywać pingwiny. Chciałbym jedynie zobaczyć go w innym wydaniu niż może i spełniająca normy, jednak zaledwie rzemieślnicza robota, o której pewnie po tygodniu nie będę już nawet pamiętał. A za kilka lat sięgnę przypadkiem po inny album z jego rysunkami, o którym pewnie pomyślę to samo – choć mam oczywiście nadzieję, że jednak nie. 

Mimo wszystko cieszę się, że za kadry w komiksie ze scenariuszem Petera Milligana odpowiada Polak. Mała podpowiedź: dzieje się tak również w #53, (przed)ostatnim numerze Ziniola, gdzie rysuje Daniel Chmielewski. 

A jeśli chcecie zobaczyć w Terminal Hero ciekawe ilustracje, okładkami na szczęście zajął się niezwykle charakterystyczny Jae Lee, którego prace robią tu robotę zdecydowanie lepiej od tego, co można znaleźć w środku komiksu – zwłaszcza ta, którą widać na samej górze niniejszego tekstu.


DLA TYCH, KTÓRZY JUŻ CZYTALI 

Czy tylko ja mam wrażenie, że cała historia z szantażowaniem Rory’ego jest w dużym stopniu wyssana z palca, żeby nie powiedzieć: z dupy? Fletcher może zabić człowieka mrugnięciem oczami, tymczasem chcący zmusić go do współpracy agenci brytyjskiego wywiadu ani trochę się go nie boją. Fakt, że nasz bohater bardzo szybko się przed nimi rozkleja, ze łzami w oczach tłumacząc im, że zabił swojego przyjaciela przypadkiem, jednak nawet pomimo tego nadal jest śmiertelnie niebezpieczny. Nie ma też (przynajmniej na początku) rodziny, o którą mógłby się obawiać. I nawet nie musiałby zabijać szantażystów, bo przecież może dzięki swoim nowym zdolnościom zapewnić im, choćby tylko na chwilę, tak niewyobrażalny ból, że wręcz chcieliby umrzeć. Ale nie: będziesz robił to, co każemy.

I nasz humanitarny Fletcher, który nie chce krzywdzić ludzi grożących, że w razie jego sprzeciwu zniszczą mu życie, zostaje dla nich… właściwie zabójcą na zlecenie. Bo przecież to jedyne rozsądne i najbardziej logiczne wyjście z sytuacji. 

Tylko że nie. 

Może coś przeoczyłem, ale sprawia to, że jeden z najważniejszych wątków miniserii (obok tego, co dzieje się z psychiką Rory’ego) nie za bardzo trzyma się kupy. A to spory minus – szczególnie dla takiego scenarzysty jak Milligan. 


PODSUMOWANIE 

Nie ma tragedii, za to jest dosyć nijako – przebolałbym niezbyt porywające rysunki, ale niestety autorowi Face również zabrakło iskry. Jeśli łaskawie przymknie się oko na nieuzasadnioną uległość protagonisty, całość wchodzi bez bólu – i to wszystko. Podejrzewam, że dość szybko zapomnę nie tylko o ilustracjach Piotra Kowalskiego, ale też o całym Terminal Hero. Szkoda.

tekst: Michał Misztal 

PSSST! Pisałem też o kilku innych komiksach

Aha! Ktoś wie, skąd u Milligana ci wszyscy bohaterowie mający fantazje seksualne o swoich siostrach? Najpierw Egypt, potem (w kolejności, w jakiej poznawałem wymieniane tu komiksy) Kid Lobotomy, teraz Terminal Hero. Czy Milligan gdziekolwiek o tym wspominał? Czy tylko ja zwróciłem na to uwagę? O co chodzi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u