Metody Marnowania Czasu: kevin o'neill
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kevin o'neill. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kevin o'neill. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 16 października 2012

The League of Extraordinary Gentlemen Volume 3: Century: 2009 [Alan Moore & Kevin O'Neill] [recenzja]

3 komentarze:
No i doczekaliśmy finału. Mam wrażenie, że po lekturze roku 2009 czytelnicy rozczarowani poprzednimi częściami Stulecia i tak nie zmienią swojej opinii, że Liga Niezwykłych Dżentelmenów skończyła się na drugim tomie. Bo to właściwie te same wątki, ten sam sposób opowiadania, co w latach 1910 i 1969, nowi (albo uwspółcześnieni) bohaterowie i bliższe naszym czasom nawiązania do cudzej twórczości. Ja też tęsknię za młodym kapitanem Nemo, Niewidzialnym Człowiekiem i doktorem Jekyllem (oraz jego mroczną stroną), ale mimo to cały czas broniłem Century. A jak wygląda to po lekturze ostatniego zeszytu?

Wcześniej wspominałem o tym, że w nowym stuleciu Liga jest rozbita i nie radzi sobie za dobrze z przeciwnościami. W porównaniu z rokiem 2009 radziła sobie rewelacyjnie. Teraz właściwie już jej nie ma. Został sam długowieczny i zmieniający płeć Orlando, po zniknięciu Miny Murray i odejściu od Allana Quatermaina niezbyt zajęty ich wcześniejszą misją, czyli odnalezieniem i powstrzymaniem Antychrysta przed zniszczeniem świata. Na samym początku finałowej części Stulecia wraca z kolejnej wojny, odznaczony za bycie jedynym żołnierzem, który wyszedł cało z masakry na polu bitwy (armia nie wie, że spowodował ją sam Orlando). Po powrocie do dawnej kwatery głównej swojej grupy zostaje niespodziewanie odwiedzony przez Prospero, polecającego mu jak najszybciej reaktywować Ligę i odnaleźć Antychrysta, którego narodziny nie zostały udaremnione w roku 1969. Orlando jeszcze raz podejmuje się porzuconego wcześniej zadania.
Tutaj mała dygresja: może się powtarzam, ale naprawdę nie wiem, jak polski czytelnik ma rozumieć pewne wydarzenia lub nagłe pojawianie się niektórych postaci bez wcześniejszego przeczytania Black Dossier. Szkoda, że nie istnieje rodzima wersja tej części, bo brak znajomości zawartych tam wątków momentami naprawdę utrudnia śledzenie fabuły i na pewno w dużym stopniu przyczynia się do negatywnych opinii na temat Stulecia.

Jak wygląda finał? Pomimo całej mojej wcześniejszej obrony wchodzących w skład Century odcinków, muszę przyznać, że czytając o kończącym drugi tom starciu The League... z Marsjanami Wellsa byłem o wiele bardziej zaangażowany w lekturę i dużo bardziej interesowało mnie, co wydarzy się za chwilę. Pomijam fakt, że w Stuleciu dostrzegam znacznie mniej nawiązań i aluzji niż wcześniej, a rozumiem znacznie mniej, bo to nie wada komiksu, tylko mojego braku rozeznania w temacie. Gdybym nie zajrzał do Internetu, nawet nie wiedziałbym, kim jest pokazany w Lidze Antychryst. Nigdy nie czytałem tych książek ani nie oglądałem żadnego z filmów na ich podstawie. Moore, nie mając praw autorskich do wielu współczesnych pokazanych przez niego postaci, też musiał być bardziej ostrożny niż wcześniej i nie mógł podawać pewnych rzeczy w oczywisty sposób. Ale głównym problemem jest sam ostateczny przeciwnik, pozbawiony ikry i tak mało interesujący, że walka z kimś takim nie wydaje się odpowiednim zakończeniem tak dobrej serii.
Wystarczy wspomnieć (być może zdradzam ważne dla komiksu wydarzenie, więc jeśli ktoś nie chce mieć zepsutej niespodzianki, proszę nie czytać dalszej części tego zdania), że w pewnej chwili Antychryst Moore'a walczy z jednym z przeciwników strzelając błyskawicą ze swojego penisa. Naprawdę. Nie oskarżałbym tu scenarzysty o brak pomysłów, obstawiam, że robiąc z głównego przeciwnika swoich bohaterów kogoś tak niedorzecznego i kretyńskiego, być może chciał pokazać swoją opinię na temat wartości literackiej książek z jego udziałem. W pewnej chwili Oliver Haddo stwierdza: You know, you really are a tremendous disappointment to me. You're banal: a banal magician. A banal Antichrist... and I've run out of bodies to borrow. Nie zmienia to jednak faktu, że kończąca serię walka oraz jej wynik nie do końca spełniają moje oczekiwania.

Spodziewałem się po prostu czegoś o wiele bardziej hucznego, ale nadal obstaję przy tym, że Century to trzy świetne komiksy, a seria jest genialna jako całość. Szkoda, że to już koniec, choć z jednej strony Moore wspominał coś o Tales of The League of Extraordinary Gentlemen, więc, o ile to nadal aktualne, jest nadzieja, że jeszcze nie żegnamy się z niektórymi z bohaterów, a z drugiej, pewne słowa Olivera Haddo zdają się zostawiać otwartą furtkę do ewentualnej kontynuacji. Na pewno nie obraziłbym się, gdyby jednak powstała.

piątek, 18 maja 2012

The League of Extraordinary Gentlemen Volume 3: Century: 1969 [Alan Moore & Kevin O'Neill] [recenzja]

Brak komentarzy:
Już nie mogę się doczekać finałowego tomu tej serii. Nie tylko dlatego, że chcę wiedzieć, jak to wszystko się skończy, a w Century: 1969 Alan Moore sprawił, że chciałoby się jak najszybciej przeczytać dalszy ciąg, ale także przez to, że te bardziej współczesne przygody Ligi Niezwykłych Dżentelmenów pozostawiają niedosyt pod jednym, bardzo istotnym względem: są stanowczo zbyt krótkie. Moim zdaniem nie odbiegają poziomem od pierwszych odcinków, gdzie na korzyść scenariuszy wpływały przede wszystkim świeże pomysły autora. Teraz, kiedy wiadomo już od dawna, o co chodzi, znacznie trudniej zadowolić niektórych czytelników, ale wydaje mi się, że kiedy w końcu będzie można przeczytać zakończenie, a najlepiej wchłonąć całe Stulecie, tym razem bez robienia sobie przerw i dawkowania po kawałku, wszystko będzie wyglądało inaczej. Lepiej. Tego, że Moore nawiązuje do zupełnie innych źródeł, niż na początku serii, nie da się już zmienić, wynika to z konieczności oraz innego czasu akcji. Jeśli komuś bardziej podobały się wcześniejsze tomy albo dostrzegał więcej nawiązań i więcej rozumiał, wcale nie oznacza to, że Century: 1969 jest komiksem gorszym od poprzednich tomów The League... To tyle, jeśli chodzi o narzekających czytelników.
Jeśli chodzi o mnie, nadal jestem zachwycony. Przyznaję, ja też czułem się pewniej czytając pierwszą i drugą część, choć i tak na pewno nie zauważyłem nawet połowy nawiązań i smaczków, ale jeśli mimo to udało mi się przebrnąć przez Black Dossier bez uczucia całkowitego zagubienia, Stulecie nie wydaje się ani trochę groźne.

W roku 1969 główni bohaterowie kontynuują swoje zmagania z kolejnymi wcieleniami Olivera Haddo. Poza samym przeciwnikiem, któremu Mina Murray, Allan Quatermain i Orlando próbują przeszkodzić w zrealizowaniu rytuału pozwalającego na przejście do nowego ciała, w osiągnięciu celu przeszkadzają Lidze nowe czasy, nie zawsze łatwe do zrozumienia. Prawie wszyscy są w pewnym stopniu zdezorientowani, a ich przyzwyczajenie do życia w innej epoce, długowieczność i fakt, że nie zawsze przebywają w rzeczywistym wymiarze, obserwując aktualne wydarzenia, wcale nie są pomocne. Bywa strasznie i jednocześnie śmiesznie, a zabawa w czasie lektury jest przez cały czas świetna. The League of Extraordinary Gentlemen to genialna seria, teraz czekam na jej - mam nadzieję - genialny finał. Czas akcji: rok 2009.

niedziela, 5 lutego 2012

The League of Extraordinary Gentlemen Volume 3: Century: 1910 [Alan Moore & Kevin O'Neill] [recenzja]

Brak komentarzy:
Po szaleństwie z Black Dossier nadszedł czas na coś bardziej normalnego, powrót do tych "zwyczajnych" przygód The League of Extraordinary Gentlemen, choć w roku 1910 czytamy już o całkiem innej Lidze. Nie gorszej, ale po prostu innej (piszę teraz o komiksie, nie o tym, jak obecni radzą sobie w nowych czasach i w porównaniu z poprzednikami). Niektórzy są już starzy i nie działają w ramach grupy (jak na przykład kapitan Nemo), inni, jak wiadomo, zmarli, a raczej zostali zabici, jeszcze inni jakoś nie wyglądają na starszych niż wcześniej. Doszli też nowi, Orlando, Thomas Carnacki oraz A. J. Raffles. Jeśli ktoś czytał Black Dossier, nie będzie to dla niego zaskoczeniem, pozostali mogą z początku być trochę zagubieni.

Carnacki ma wizje, w których widzi wielki kataklizm związany z Londynem, ale nie wie, co go spowoduje. Hipotez jest kilka, od pewnego tajemniczego kultu, przez seryjnego mordercę, aż po kometę, a Liga musi dowiedzieć się, co spowoduje zniszczenia i oczywiście wszystkiemu zapobiec. Szkoda tylko, że grupa czasy świetności ma już dawno za sobą i nie radzi sobie najlepiej z powierzonym im zadaniem. Jej wcześniejsza wersja też składała się z indywidualistów, podobnie jak w roku 1910, nie każdy chciał dobrowolnie do niej należeć, ale wtedy wszystko szło jakoś sprawniej. W Century główni bohaterowie robią niewiele, a to, co robią, nie zawsze im wychodzi. Ale żeby nie było niedomówień, taką Ligę też czyta się świetnie.

Fabuła idzie do przodu swoim rytmem (tym razem przez cały czas towarzyszy jej muzyka), nawiązania Moore'a do cudzej twórczości mają swoje źródła gdzie indziej, niż w poprzednich tomach, prawie wszystko jest inne, a jednocześnie to cały czas ten sam genialny komiks. Jego jedyna wada to fakt, że ma za mało stron. Chciałbym już przeczytać całość Stulecia, zamiast poznawać odcinki po kawałku, ale trzeba jeszcze poczekać na ostatnią część. Wiem, że jest na co czekać. Póki co muszę jeszcze przeczytać rok 1969.

wtorek, 17 stycznia 2012

The League of Extraordinary Gentlemen: Black Dossier [Alan Moore & Kevin O'Neill] [recenzja]

3 komentarze:
Black Dossier to komiks pod każdym względem niezwykły, nie tylko dlatego, że trudno nazwać dzieło Moore'a i O'Neilla pełnoprawnym komiksem. Nieliczne fragmenty zawierające kadry i teksty w dymkach są jedynie pretekstem do przedstawienia tego, co w Czarnych Aktach najważniejsze, czyli do zbioru danych na temat wszystkich znanych odsłon Ligi Niezwykłych Dżentelmenów. Można to nazwać dodatkiem dla fanów, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej o lubianych przez siebie bohaterach, ale Moore po raz kolejny pokazał, że potrafi zaprezentować każdą ideę w przerażający i budzący uznanie sposób. To kolejny popis erudycji szalonego maga z Northampton. Black Dossier to lektura trudna i wymagająca, jednak w całym tym natłoku nawiązań i aluzji do literatury, popkultury i pewnie dziesiątek jeszcze innych rzeczy, ani przez chwilę nie odczuwałem znużenia czy rozczarowania formułą tego tomu. To coś całkowicie innego niż poprzednie wydania serii, przerywnik przed Stuleciem, uzupełnienie informacji o znanych czytelnikowi postaciach oraz tony świeżych pomysłów. A także jedna z najbardziej zwariowanych rzeczy wymyślonych przez Moore'a.

Wszystko dzieje się w 1958 roku, znacznie później od wydarzeń znanych z drugiego tomu. Na początku znany wszystkim James Bond (możecie się cieszyć, masy innych nawiązań pewnie nawet nie zauważycie, tak samo jak ja i chyba każdy zabierający się za ten komiks) podrywa pewną blondynkę na przechwałki tajnego agenta i obietnicę pokazania jej ściśle tajnego miejsca. Idą przez miasto, przechodząc między innymi obok pomnika Edwarda Hyde'a, który lata temu poświęcił życie w walce z Marsjanami, wsiadają do taksówki, by w końcu dotrzeć do celu, gdzie dochodzi do szamotaniny. Pojawia się drugi mężczyzna, razem z blondynką obezwładniają Bonda, kradną Czarne Akta i uciekają. Kobieta ma na sobie szal jak Mina Murray, ale przecież jest zbyt młoda, nie może być osobą znaną z poprzedniej części serii. Jej towarzysz także nie przypomina nikogo, z kim czytelnik zetknął się wcześniej. Kim są? Tego nie wiemy, przynajmniej na samym początku.

Wracają do hotelu, gdzie zaczyna się prawdziwa zabawa. Dopiero teraz widać, jaki cel przyświecał scenarzyście. Olać komiks, przepychankę z Bondem, olać późniejszą ucieczkę naszych tajemniczych bohaterów, nawet jeżeli - jak zwykle w przypadku Moore'a - czyta się to świetnie. Tak naprawdę nie o to chodziło. Najważniejsze momenty Black Dossier to te, w których blondynka i jej towarzysz mają chwilę na zaglądnięcie do Akt. Czarne Akta to najbardziej interesująca rzecz, jaką można tu znaleźć. To składające się z szesnastu elementów (czasem tekstów, innym razem ilustracji) zebrane informacje na temat zaginionych członków grupy Miny Murray oraz wszystkich innych podobnych grup, działających przed i po tej najbardziej znanej czytelnikowi Lidze. Każda część wygląda inaczej i została pomyślana w zupełnie inny sposób, co, złożone w całość, robi naprawdę ogromne wrażenie. Czytania jest sporo, bo najczęściej można tu znaleźć takie rzeczy jak artykuły lub opowiadania, nie komiksy, więc jeśli kogoś przeraża duża ilość tekstu, od razu odradzam.

Jakie rzeczy znalazły się w środku Black Dossier? Między innymi notatki na temat poprzednich Lig, skąd w ogóle wziął się pomysł na Ligę, zapisy spotkań członków grupy z istotami wymyślonymi przez Lovecrafta, genialna opowieść obrazkowa o losach Orlando i wpływie tej postaci na historię świata w ciągu niemal trzech tysięcy lat jego/jej życia. Jest biblia tijuańska nawiązująca do twórczości Orwella i wydrukowana w innym formacie i na innym papierze niż reszta Czarnych Akt, niedokończona sztuka Szekspira, nowe przygody Fanny Hill, relacja Campiona Bonda połączona z fragmentami pamiętników Miny Murray, będąca historią powstania znanej wszystkim dotychczasowym czytelnikom Ligi oraz pierwszego spotkania Wilhelminy z kapitanem Nemo, są pocztówki, które wysyłali do siebie nawzajem bohaterowie komiksu. Możemy przeczytać o innych Ligach, z Niemiec i Francji, próbujących powtórzyć sukces tej brytyjskiej (i mających w swoich szeregach tamtejsze znane choćby z literatury postacie), a także próbujących ją pokonać. Są również informacje o zniknięciu/zaginięciu i możliwej zdradzie Miny Murray i jej przyjaciół oraz o nieudanej próbie powtórzenia sukcesu jej grupy. Jest również bełkotliwe opowiadanie Sala Paradyse'a, bitnika, ze zdaniami ciągnącymi się przez ponad stronę, których fragmenty wyglądają tak: (...) west o' there where Great Cthula does the hula hula n ole Yoggy Soggy rools n drools n creeps croon n th' chaoz crawlz n Dr. Sachs got contacts contracts compacts dun in blud in jiz in cat tears. Ciężka przeprawa. Na samym końcu wkładamy na nos umieszczone w środku tomu trójwymiarowe okulary i podziwiamy komiks w 3D. Zgadza się, Alan Moore oszalał po raz kolejny. Każdy tekst napisano inaczej (niektóre zawierają odręczne notatki poprzednich właścicieli Czarnych Akt), raz jest to wspomniany Szekspir, innym razem bitnicy, ale oczywiście to nie wszystko. Ogrom pracy włożonej w Black Dossier zwala z nóg, tak samo jak natłok pomysłów i nawiązań.

Różne style pisania wymagają różnego podejścia do rysunków, a Kevin O'Neill wywiązał się z tego zadania w rewelacyjny sposób. Raz mamy zwykły komiks, później ilustracje pasujące bardziej do książek, tę różnorodność widać wszędzie, nawet na pocztówkach. W każdej z odsłon jego kreska robi wrażenie. Robiła je już wcześniej, ale teraz doszła do tego jeszcze umiejętność dopasowywania się do skrajnie odmiennych pomysłów Moore'a. Jest na co popatrzeć.

Choć Black Dossier to nie do końca komiks, na pewno jest pozycją genialną. Co prawda nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to rzecz głównie dla erudytów-onanistów, a przeciętny zjadacz chleba zrozumie niewiele nawiązań, jednak nie przeszkodziło mi to w zachwycaniu się Czarnymi Aktami. Najważniejsze jest to, że wbrew pozorom wcale nie ma się czego bać, nawet przy przeciętnej wiedzy można zrozumieć tyle, żeby mieć radochę z lektury, część dotrze sama, część nazw i nazwisk można wpisać do wyszukiwarki. Nikt nie powinien ucierpieć, chyba, że ma problemy z angielskim. To spora przeszkoda, bo do czytania jest mnóstwo rzeczy. Tom został świetnie wydany, są różne formaty tekstów, okulary, komiks w trójwymiarze, planowano winyl (Moore wspominał o nim w wywiadach, zresztą nawet w Aktach znajduje się informacja na jego temat), co byłoby już chyba szczytem rozpieszczenia fetyszystów dodatków. Dla mnie rewelacja. Rzecz, do której będę mógł wrócić za 10 lat i zrozumieć o wiele więcej, a jeszcze więcej po kolejnej dekadzie i tak do końca. Warto przeczytać, warto będzie wracać. Z kolei teraz warto zabrać się za dostępne części Stulecia.

piątek, 6 stycznia 2012

The League of Extraordinary Gentlemen Volume 2 [Alan Moore & Kevin O'Neill] [recenzja]

3 komentarze:
Tak jak przypuszczałem, wcześniej Moore jedynie się rozgrzewał. Nie żeby drugi tom The League of Extraordinary Gentlemen był nieporównywalnie lepszy niż poprzedni... owszem, jest lepszy, ale jest również inny. Przede wszystkim idealnie pozamykał zaczęte wcześniej wątki, w sposób, w jaki potrafi to robić chyba tylko autor Strażników. Już kiedyś o tym pisałem: w pewnej chwili wszystko zaczyna do siebie pasować, elementy układanki wpadają w puste miejsca, zaś czytelnikowi opada szczęka. I nawet pomysły, które pozornie są najwyżej takie sobie, które wydają się proste lub nawet prostackie i wymyślone przez innego scenarzystę na pewno nie robiłyby dobrego wrażenia, tutaj powalają na kolana. Na wiele wydarzeń w tym komiksie można zareagować myślą "Dlaczego nikt nie wpadł na to wcześniej?", ale jedynie Moore umie połączyć to wszystko w doskonałą całość.

Najważniejszym wydarzeniem w drugim tomie The League of Extraordinary Gentlemen jest atak Marsjan wzorowany na powieści Wojna światów, ale to nie jedyny wykorzystany tu pomysł Wellsa, z kolei Wells nie jest oczywiście jedyną osobą, która dostarczyła scenarzyście inspiracji. W każdej z dotychczas przeczytanych przeze mnie części (a najbardziej w Black Dossier, mimo wielu obaw komiksie niezbyt strasznym czy niestrawnym, za to świetnym jak cała reszta serii) Moore bawi się postaciami oraz wydarzeniami wymyślonymi przez innych, mieszając je z działalnością grupy Miny Murray i nieco modyfikując pomysły poprzedników, tak, by okazywało się, że to Liga odgrywała w tym wszystkim kluczową rolę. Wychodzi z tego niesamowita rzecz i naprawdę szkoda, że to tylko sześć krótkich epizodów. Mógłbym czytać tę serię w nieskończoność.

Główna różnica pomiędzy częścią pierwszą a drugą polega na tym, że skończyły się żarty. Poprzednio zaskoczyła mnie spora dawka humoru, teraz to, że Moore całkowicie zrezygnował ze śmiesznych pomysłów. Jest bardziej brutalnie i krwawo, bardziej wulgarnie (choć bluzgi zostały tu wygwiazdkowane, przynajmniej w edycji z Vertigo, którą posiadam) i dosadnie. Z interakcji pomiędzy poszczególnymi członkami grupy wreszcie wynika coś więcej, niż tylko wzajemne narzekania na pozostałych, co daje bardzo zaskakujące rezultaty. Pewnie, od początku było wiadomo, że prędzej czy później i w najlepszym wypadku wszyscy się pokłócą i rozstaną, o ile nie pozabijają, ale pewnych rzeczy i tak w życiu bym się nie spodziewał. Na to właśnie czekałem. Niestety, to już koniec The League..., przynajmniej w dotychczasowym składzie, ale przecież są jeszcze kolejne tomy i nie chce mi się wierzyć, że coś nie wyszło.

Krótko i konkretnie, The League of Extraordinary Gentlemen Volume 2 to kontynuacja idealna. Zero zawodu i sama radość z lektury. A potem kolej na Black Dossier, o czym napiszę za jakiś czas.

niedziela, 11 grudnia 2011

The League of Extraordinary Gentlemen Volume 1 [Alan Moore & Kevin O'Neill] [recenzja]

9 komentarzy:
Miałem pecha. Zanim zdążyłem przeczytać komiks, obejrzałem film Liga niezwykłych dżentelmenów. Z drugiej strony, mogę też pisać o szczęściu - po kilku latach pamiętam jedynie to, że w ogóle mi się nie podobał. A teraz, co prawda ze sporym opóźnieniem, ale jednak, zacząłem zapoznawać się z pierwowzorem napisanym przez Alana Moore'a i narysowanym przez Kevina O'Neilla. Pierwowzorem, który jest świetny. Nieważne, że to "tylko" zwykła, rozrywkowa (momentami wręcz humorystyczna) opowieść, bardziej zbliżona do Supreme: The Story of the Year niż do rzeczy tak dołujących jak Prosto z Piekła tego samego scenarzysty, Moore już nie raz pokazał, że jest genialny w każdej konwencji. Po pierwszym tomie The League of Extraordinary Gentlemen czuje się dwie rzeczy: po pierwsze, wielką satysfakcję, jak po lekturze niemal wszystkiego, co stworzył autor Watchmen, a po drugie pewność, że to dopiero wstęp. Wiadomo z góry, że niektóre wydarzenia będą miały swój dalszy ciąg później i dla czytelnika będą dużo bardziej interesujące niż to, co działo się na początku.

Dla nielicznych, którzy jeszcze nie wiedzą: w swojej opowieści Moore zebrał postacie stworzone przez innych autorów, między innymi Allana Quatermaina, kapitana Nemo, Hawleya Griffina (niewidzialnego człowieka), doktora Jekylla (tym samym oczywiście również Edwarda Hyde'a) oraz Minę Murray. Ludzie ci, zwerbowani przez Campiona Bonda, mają bronić brytyjskiego imperium, choć tak naprawdę nie wiedzą, kim jest ich tajemniczy pracodawca nazywany Mr. M, a poza tym nie wszyscy znaleźli się w Lidze dobrowolnie i nie wszyscy lubią się nawzajem. Konflikty w grupie to coś, co daje Moore'owi szczególne pole do popisu; wykorzystani przez niego bohaterowie zostali świetnie i bardzo wiarygodnie opisani. Każda postać ma swoje tajemnice i swoje racje, często sprzeczne z racjami pozostałych. Już w pierwszym tomie jest sporo kłótni, ale podejrzewam, że w kolejnych epizodach będzie jeszcze gorzej. Prawdę mówiąc, bardzo na to czekam.

Na początku Bond zleca Minie Murray i kapitanowi Nemo wciągnięcie do grupy Allana Quatermaina, który przebywa w Kairze i ma spore problemy z uzależnieniem od opium. Później idzie z górki, parę prostych misji prowadzących do czegoś dużo większego i bardziej zaskakującego. Moore świetnie stopniuje napięcie, pokazuje, że potrafi być zabawny (do czego nadal nie zdążyłem się przyzwyczaić) i że nie musi pisać niesamowicie skomplikowanych scenariuszy, żeby stworzyć coś, co jest rewelacyjne.

Wszystko to zilustrował Kevin O'Neill i trzeba przyznać, że stanął na wysokości zadania. Bardzo dobra, szczegółowa kreska, sprawia, że oglądania kadrów daje tyle samo radości, co czytanie. Z warstwą graficzną komiksów Moore'a bywało różnie, więc taki stan rzeczy bardzo cieszy, tak samo jak fakt, że O'Neill zajął się także pozostałymi tomami The League of Extraordinary Gentlemen, które już na mnie czekają. Poza budzącym przerażenie Black Dossier jestem dobrej myśli. Nie mogę się już doczekać reszty.
stat4u