Już nie mogę się doczekać finałowego tomu tej serii. Nie tylko dlatego, że chcę wiedzieć, jak to wszystko się skończy, a w Century: 1969 Alan Moore sprawił, że chciałoby się jak najszybciej przeczytać dalszy ciąg, ale także przez to, że te bardziej współczesne przygody Ligi Niezwykłych Dżentelmenów pozostawiają niedosyt pod jednym, bardzo istotnym względem: są stanowczo zbyt krótkie. Moim zdaniem nie odbiegają poziomem od pierwszych odcinków, gdzie na korzyść scenariuszy wpływały przede wszystkim świeże pomysły autora. Teraz, kiedy wiadomo już od dawna, o co chodzi, znacznie trudniej zadowolić niektórych czytelników, ale wydaje mi się, że kiedy w końcu będzie można przeczytać zakończenie, a najlepiej wchłonąć całe Stulecie, tym razem bez robienia sobie przerw i dawkowania po kawałku, wszystko będzie wyglądało inaczej. Lepiej. Tego, że Moore nawiązuje do zupełnie innych źródeł, niż na początku serii, nie da się już zmienić, wynika to z konieczności oraz innego czasu akcji. Jeśli komuś bardziej podobały się wcześniejsze tomy albo dostrzegał więcej nawiązań i więcej rozumiał, wcale nie oznacza to, że Century: 1969 jest komiksem gorszym od poprzednich tomów The League... To tyle, jeśli chodzi o narzekających czytelników.
Jeśli chodzi o mnie, nadal jestem zachwycony. Przyznaję, ja też czułem się pewniej czytając pierwszą i drugą część, choć i tak na pewno nie zauważyłem nawet połowy nawiązań i smaczków, ale jeśli mimo to udało mi się przebrnąć przez Black Dossier bez uczucia całkowitego zagubienia, Stulecie nie wydaje się ani trochę groźne.
W roku 1969 główni bohaterowie kontynuują swoje zmagania z kolejnymi wcieleniami Olivera Haddo. Poza samym przeciwnikiem, któremu Mina Murray, Allan Quatermain i Orlando próbują przeszkodzić w zrealizowaniu rytuału pozwalającego na przejście do nowego ciała, w osiągnięciu celu przeszkadzają Lidze nowe czasy, nie zawsze łatwe do zrozumienia. Prawie wszyscy są w pewnym stopniu zdezorientowani, a ich przyzwyczajenie do życia w innej epoce, długowieczność i fakt, że nie zawsze przebywają w rzeczywistym wymiarze, obserwując aktualne wydarzenia, wcale nie są pomocne. Bywa strasznie i jednocześnie śmiesznie, a zabawa w czasie lektury jest przez cały czas świetna. The League of Extraordinary Gentlemen to genialna seria, teraz czekam na jej - mam nadzieję - genialny finał. Czas akcji: rok 2009.
W roku 1969 główni bohaterowie kontynuują swoje zmagania z kolejnymi wcieleniami Olivera Haddo. Poza samym przeciwnikiem, któremu Mina Murray, Allan Quatermain i Orlando próbują przeszkodzić w zrealizowaniu rytuału pozwalającego na przejście do nowego ciała, w osiągnięciu celu przeszkadzają Lidze nowe czasy, nie zawsze łatwe do zrozumienia. Prawie wszyscy są w pewnym stopniu zdezorientowani, a ich przyzwyczajenie do życia w innej epoce, długowieczność i fakt, że nie zawsze przebywają w rzeczywistym wymiarze, obserwując aktualne wydarzenia, wcale nie są pomocne. Bywa strasznie i jednocześnie śmiesznie, a zabawa w czasie lektury jest przez cały czas świetna. The League of Extraordinary Gentlemen to genialna seria, teraz czekam na jej - mam nadzieję - genialny finał. Czas akcji: rok 2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz