Tak jak przypuszczałem, wcześniej Moore jedynie się rozgrzewał. Nie żeby drugi tom The League of Extraordinary Gentlemen był nieporównywalnie lepszy niż poprzedni... owszem, jest lepszy, ale jest również inny. Przede wszystkim idealnie pozamykał zaczęte wcześniej wątki, w sposób, w jaki potrafi to robić chyba tylko autor Strażników. Już kiedyś o tym pisałem: w pewnej chwili wszystko zaczyna do siebie pasować, elementy układanki wpadają w puste miejsca, zaś czytelnikowi opada szczęka. I nawet pomysły, które pozornie są najwyżej takie sobie, które wydają się proste lub nawet prostackie i wymyślone przez innego scenarzystę na pewno nie robiłyby dobrego wrażenia, tutaj powalają na kolana. Na wiele wydarzeń w tym komiksie można zareagować myślą "Dlaczego nikt nie wpadł na to wcześniej?", ale jedynie Moore umie połączyć to wszystko w doskonałą całość.
Najważniejszym wydarzeniem w drugim tomie The League of Extraordinary Gentlemen jest atak Marsjan wzorowany na powieści Wojna światów, ale to nie jedyny wykorzystany tu pomysł Wellsa, z kolei Wells nie jest oczywiście jedyną osobą, która dostarczyła scenarzyście inspiracji. W każdej z dotychczas przeczytanych przeze mnie części (a najbardziej w Black Dossier, mimo wielu obaw komiksie niezbyt strasznym czy niestrawnym, za to świetnym jak cała reszta serii) Moore bawi się postaciami oraz wydarzeniami wymyślonymi przez innych, mieszając je z działalnością grupy Miny Murray i nieco modyfikując pomysły poprzedników, tak, by okazywało się, że to Liga odgrywała w tym wszystkim kluczową rolę. Wychodzi z tego niesamowita rzecz i naprawdę szkoda, że to tylko sześć krótkich epizodów. Mógłbym czytać tę serię w nieskończoność.
Główna różnica pomiędzy częścią pierwszą a drugą polega na tym, że skończyły się żarty. Poprzednio zaskoczyła mnie spora dawka humoru, teraz to, że Moore całkowicie zrezygnował ze śmiesznych pomysłów. Jest bardziej brutalnie i krwawo, bardziej wulgarnie (choć bluzgi zostały tu wygwiazdkowane, przynajmniej w edycji z Vertigo, którą posiadam) i dosadnie. Z interakcji pomiędzy poszczególnymi członkami grupy wreszcie wynika coś więcej, niż tylko wzajemne narzekania na pozostałych, co daje bardzo zaskakujące rezultaty. Pewnie, od początku było wiadomo, że prędzej czy później i w najlepszym wypadku wszyscy się pokłócą i rozstaną, o ile nie pozabijają, ale pewnych rzeczy i tak w życiu bym się nie spodziewał. Na to właśnie czekałem. Niestety, to już koniec The League..., przynajmniej w dotychczasowym składzie, ale przecież są jeszcze kolejne tomy i nie chce mi się wierzyć, że coś nie wyszło.
Krótko i konkretnie, The League of Extraordinary Gentlemen Volume 2 to kontynuacja idealna. Zero zawodu i sama radość z lektury. A potem kolej na Black Dossier, o czym napiszę za jakiś czas.
Najważniejszym wydarzeniem w drugim tomie The League of Extraordinary Gentlemen jest atak Marsjan wzorowany na powieści Wojna światów, ale to nie jedyny wykorzystany tu pomysł Wellsa, z kolei Wells nie jest oczywiście jedyną osobą, która dostarczyła scenarzyście inspiracji. W każdej z dotychczas przeczytanych przeze mnie części (a najbardziej w Black Dossier, mimo wielu obaw komiksie niezbyt strasznym czy niestrawnym, za to świetnym jak cała reszta serii) Moore bawi się postaciami oraz wydarzeniami wymyślonymi przez innych, mieszając je z działalnością grupy Miny Murray i nieco modyfikując pomysły poprzedników, tak, by okazywało się, że to Liga odgrywała w tym wszystkim kluczową rolę. Wychodzi z tego niesamowita rzecz i naprawdę szkoda, że to tylko sześć krótkich epizodów. Mógłbym czytać tę serię w nieskończoność.
Główna różnica pomiędzy częścią pierwszą a drugą polega na tym, że skończyły się żarty. Poprzednio zaskoczyła mnie spora dawka humoru, teraz to, że Moore całkowicie zrezygnował ze śmiesznych pomysłów. Jest bardziej brutalnie i krwawo, bardziej wulgarnie (choć bluzgi zostały tu wygwiazdkowane, przynajmniej w edycji z Vertigo, którą posiadam) i dosadnie. Z interakcji pomiędzy poszczególnymi członkami grupy wreszcie wynika coś więcej, niż tylko wzajemne narzekania na pozostałych, co daje bardzo zaskakujące rezultaty. Pewnie, od początku było wiadomo, że prędzej czy później i w najlepszym wypadku wszyscy się pokłócą i rozstaną, o ile nie pozabijają, ale pewnych rzeczy i tak w życiu bym się nie spodziewał. Na to właśnie czekałem. Niestety, to już koniec The League..., przynajmniej w dotychczasowym składzie, ale przecież są jeszcze kolejne tomy i nie chce mi się wierzyć, że coś nie wyszło.
Krótko i konkretnie, The League of Extraordinary Gentlemen Volume 2 to kontynuacja idealna. Zero zawodu i sama radość z lektury. A potem kolej na Black Dossier, o czym napiszę za jakiś czas.
w kolejnych tomach się wydarza, ale jak dla mnie już jest dużo gorzej. ciekawe, czy po ich przeczytaniu znasz podobnie.
OdpowiedzUsuńZobaczymy. Z tego, co wiem, w Stuleciu występują postacie pojawiające się po raz pierwszy w Black Dossier, może naprawdę jest tak, jak pisał Maciek Pałka - że bez poprzedniej części Stulecie traci cały kontekst.
OdpowiedzUsuńmoże. sprawdzisz, przeczytasz, to pewnie dasz znać, ja przeczytam (i inni), pewnie się czegoś dowiem.
OdpowiedzUsuń