Po przeczytaniu poprzedniego tomu Żywych Trupów przeważyło moje sceptyczne nastawienie do tej serii. Zastanawiałem się nawet nad przerwaniem kupowania kolejnych części, zakładając, że przygody Ricka oraz reszty ocalałych i tak już nie zdołają mnie niczym zaskoczyć. Odnajdujemy siebie, piętnaste wydanie zbiorcze cyklu Roberta Kirkmana i Charliego Adlarda, z jednej strony potwierdza moje założenie, a z drugiej nie mogę zaprzeczyć, że to bardzo dobry odcinek i przeczytanie go było świetną zabawą. Kto by się spodziewał, zwłaszcza po tym, co napisałem o Żywych Trupach ostatnio?
Bohaterowie znowu są ukryci za murami, oddzieleni od zombie i pozornie bezpieczni, ale równocześnie uwięzieni w zamkniętej społeczności, gdzie nie każdy jest przyjaźnie nastawiony do innych i gdzie wiadomo, że prędzej czy później coś pęknie i dojdzie do tragedii. Skąd my to znamy? Tak, to już było, Kirkman opowiada tę samą historię po raz kolejny. Jest kilka zmian, bo przecież tak dobry scenarzysta nie zrobiłby stuprocentowej kopii, ale ogólne mamy do czynienia z powtarzaniem się. Mimo to dobre dialogi, ciekawe wątki obyczajowe oraz wiszące w powietrzu nieszczęście (i ciekawość, co dokładnie je spowoduje) wynagradzają wtórność i wspomniany w recenzji tomu Bez wyjścia fakt, że seria od pewnego czasu zjada swój własny ogon.
Rick i reszta próbują zrobić z miejsca, gdzie trafili, prawdziwy dom, tak normalny, jak to tylko możliwe w świecie, w którym przyszło im żyć. Tym razem największą przeszkodą w dążeniu do tego celu będą inni ludzie, nie zombie. Na szczęście z kilkoma rzeczami bohaterowie radzą sobie inaczej, niż zwykle, robiąc czytelnikowi niespodziankę i pozwalając choć na chwilę zapomnieć o tym, że Odnajdujemy siebie to w dużej części powtórka z rozrywki. Dobrze, że wszystko zostało zrobione na wysokim poziomie, pozwalającym przymknąć oko na to, że raczej nietrudno zgadnąć, co będzie dalej. Ten komiks po prostu świetnie się czyta i w czasie lektury w ogóle nie myślałem o jego wadach. A to, że mimo wszystko Kirkman ciągle potrafi podtrzymywać zainteresowanie przygodami swoich postaci, świadczy jedynie o tym, że umie bardzo dużo, co zresztą nie jest żadnym odkryciem. Oby jeszcze nie raz udało się mu mnie zaskoczyć.
Bohaterowie znowu są ukryci za murami, oddzieleni od zombie i pozornie bezpieczni, ale równocześnie uwięzieni w zamkniętej społeczności, gdzie nie każdy jest przyjaźnie nastawiony do innych i gdzie wiadomo, że prędzej czy później coś pęknie i dojdzie do tragedii. Skąd my to znamy? Tak, to już było, Kirkman opowiada tę samą historię po raz kolejny. Jest kilka zmian, bo przecież tak dobry scenarzysta nie zrobiłby stuprocentowej kopii, ale ogólne mamy do czynienia z powtarzaniem się. Mimo to dobre dialogi, ciekawe wątki obyczajowe oraz wiszące w powietrzu nieszczęście (i ciekawość, co dokładnie je spowoduje) wynagradzają wtórność i wspomniany w recenzji tomu Bez wyjścia fakt, że seria od pewnego czasu zjada swój własny ogon.
Rick i reszta próbują zrobić z miejsca, gdzie trafili, prawdziwy dom, tak normalny, jak to tylko możliwe w świecie, w którym przyszło im żyć. Tym razem największą przeszkodą w dążeniu do tego celu będą inni ludzie, nie zombie. Na szczęście z kilkoma rzeczami bohaterowie radzą sobie inaczej, niż zwykle, robiąc czytelnikowi niespodziankę i pozwalając choć na chwilę zapomnieć o tym, że Odnajdujemy siebie to w dużej części powtórka z rozrywki. Dobrze, że wszystko zostało zrobione na wysokim poziomie, pozwalającym przymknąć oko na to, że raczej nietrudno zgadnąć, co będzie dalej. Ten komiks po prostu świetnie się czyta i w czasie lektury w ogóle nie myślałem o jego wadach. A to, że mimo wszystko Kirkman ciągle potrafi podtrzymywać zainteresowanie przygodami swoich postaci, świadczy jedynie o tym, że umie bardzo dużo, co zresztą nie jest żadnym odkryciem. Oby jeszcze nie raz udało się mu mnie zaskoczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz