Zapraszając do siebie, świat planszówki Vast nie oferuje byle czego. Już samo pudełko przyciąga wzrok, idealnie trafiając kreską oraz kolorystyką w mój gust. Jeśli chodzi o to, co można znaleźć w środku, The Crystal Caverns obiecuje całkowicie asymetryczną rozgrywkę dla graczy w liczbie od jednej do pięciu osób, umożliwiając nam wcielenie się w panią rycerz, smoka, gobliny (a w zasadzie trzy różne plemiona zielonych pokurczy), złodzieja lub, co nadal brzmi dość zaskakująco (nawet dla mnie, choć już trochę pograłem) jaskinię. Pani rycerz ma zabić smoka, smok ma obudzić się i uciec z jaskini, gobliny chcą zabić panią rycerz, złodziej musi zdobyć i wynieść na zewnątrz określoną liczbę skarbów, zaś jaskinia musi tak długo grać na zwłokę, by zdążyć się w pełni ukształtować, a następnie zawalić. I nie ma zmiłuj, nie ma czasu na powolny rozwój, raczej nie da się chować z dala od konkurencji, a w międzyczasie spokojnie rozbudowywać – wszyscy zostajemy rzuceni na względnie małą przestrzeń i jazda.
W Vast każda dostępna rola to tak naprawdę zupełnie inna gra, przebieg tury każdego z graczy jest całkowicie odmienny od reguł obowiązujących resztę, a do tego dochodzą jeszcze interakcje z pozostałymi rolami oraz poszczególnymi elementami jaskini – na przykład korzyści wynikające ze znalezienia skarbu są różne dla „rycerki” oraz na przykład dla smoka, z kolei jaskinia może mieć coś z tego, że skarby spokojnie sobie leżą, ale może też ułatwić zdobycie skrzyni komuś innemu, by zwiększyć jego przewagę, jeśli dany gracz sobie nie radzi. Po kilku partiach i opanowaniu całości wszystko się tu pięknie zazębia, natomiast podejrzewam, że początki mogą być dosyć trudne. Zalecam zabierać się za The Crystal Caverns dość powoli, najpierw pograć każdą rolą dostępną dla jednego gracza, potem siąść do przygody w jaskini we dwójkę i tak dalej. Zdecydowanie warto, bo to naprawdę rewelacyjny tytuł, który, co może wydawać się niemal niemożliwe, naprawdę sprawdza się w każdej sprawdzonej przeze mnie dotychczas konfiguracji. Oczywiście im więcej, tym lepiej, ale spokojnie można odpalić sobie rozgrywkę z, powiedzmy, samą rycerką i goblinami. Też będzie dobrze.
Na razie grałem trochę samemu i w dwie osoby, ostatnio coraz częściej gramy w trzech oraz czterech. Jeszcze nigdy nie widziałem Vast w pełnym składzie, zaś w czwórkę tak jakoś zawsze rezygnujemy ze złodzieja. Choć przede mną jeszcze wiele do poznania i odkrycia, czuję, że jestem w tym tytule szczerze zakochany – zupełnie jak w Alien Frontiers.
Naprawdę zadziwia mnie, jak wszystko tu działa. Naprawdę wszystko. W porządku, nie mam ogromnego doświadczenia z tą grą, ale bawiliśmy się w kilku konfiguracjach i ani razu nie pojawił się żaden kwas czy myśl, że nie, w tym konkretnym przypadku ewidentnie coś nie ma sensu. Rozgrywki są bardzo zacięte i emocjonujące, tak, że zazwyczaj aż do ostatniej chwili zwycięstwo jest dla wielu na wyciągnięcie ręki. Całość wygląda świetnie, od przepięknych ilustracji po dobrze przygotowane komponenty; kupując Vast dostaniecie dość małe pudełko, w którym jest zadziwiająco sporo gry. Sam jestem jeszcze właściwie na etapie nauki (pomimo dwucyfrowej liczby partii za mną, a nie jest to tytuł na kwadrans… choć nie należy też do przesadnie długich, może poza tłumaczeniem zasad, bo należy wyjaśnić wszystkim każdą biorącą udział w grze rolę), ale chyba żadna nauka gry w planszówkę nie sprawiała mi tyle frajdy. Serio, nawet kiedy akurat nie gram w The Crystal Caverns, a jedynie patrzę na to pudło leżące na mojej półce, momentalnie cieszy mi się japa.
Płacisz raz i tak naprawdę dostajesz pięć różnych planszówek, tyle że rzuconych jednocześnie na tę samą modularną planszę.
Tyle dobra, tyle zalet, brak widocznych na pierwszy rzut oka, dyskwalifikujących wad, choć biorąc pod uwagę to, czym jest ten tytuł, można było wyłożyć się na całej masie niedociągnięć. Nic z tych rzeczy, rozgrywka to coś pięknego. Przewaga jest zazwyczaj bardzo krucha i od pewnego momentu (kiedy gracze odpowiednio rozwinęli już to, czym grają) odnieść zwycięstwo może niemal każdy – zakładając, że wszyscy starają się dążyć do swojego celu i jednocześnie zachować równowagę, nie pozwalając wyjść za bardzo przed szereg któremuś z przeciwników. Bardzo podoba mi się to ciągłe napięcie i potrzeba z jednej strony uważania na jednych oponentów, a z drugiej od czasu do czasu (i w miarę możliwości) udzielenia pomocy innym, którym z jakiegoś powodu nie wiedzie się najlepiej.
Moją ulubioną grą jest Vampire: The Eternal Struggle, a Vast posiada całkiem sporo cech, które kojarzą się z karcianką o krwiopijcach. Tam też mamy jeden konkretny cel (do czasu, bo później trzeba „zjadać” kolejnych przeciwników), a mianowicie swojego preya, czyli gracza siedzącego po naszej lewej stronie. Z kolei dla gracza po naszej prawej (naszego predatora) to my jesteśmy preyem. Trochę jak sytuacja „rycererka ma zabić smoka, z kolei rycerkę próbują ukatrupić gobliny”. W obu tych tytułach uczestnicy rozgrywki zazwyczaj dążą do tego, by sytuacja przy stole była jak najbardziej stabilna – chyba, że ktoś widzi dla siebie szanse skorzystania na wychyleniu się i pójściu do przodu. I choć Vampire oraz Vast nie mają ze sobą wiele wspólnego mechanicznie, to wrażenia z gry są w obu przypadkach dość podobne, a co najważniejsze: w zasadzie wyłącznie pozytywne.
Na ogranie czeka nie tylko podstawka |
O The Crystal Caverns wciąż nie wiem właściwie niczego, ale jestem zachwycony. Z pewnością będę poznawał ten tytuł lepiej, może z pomocą opublikowanego niedawno tłumaczenia na nasz język, bo nie wszyscy moi współgracze umieją w angielski. To pewna przeszkoda, jednak dla takiej planszówki zdecydowanie warto przeszkody pokonywać – czy to związane z barierą językową, dość wysokim progiem wejścia czy jakiekolwiek inne. Nie żałuję ani złotówki wydanej na Vast, jak również choćby minuty spędzonego przy tej grze czasu. Polecam i mam ochotę na o wiele więcej.
tekst i "zdjęcia": Michał Misztal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz