Horror w Arkham: Gra karciana: Nic się nie zmieniło, karciany
Horror w Arkham nadal rządzi u nas w domu, choć muszę też przyznać, że woleliśmy kampanię
Dziedzictwo Dunwich od powoli kończonego
Przerwanego kręgu (kiedy to piszę, do przejścia został nam jeszcze
Przed Czarnym Tronem, czyli finał)
– momentami trochę za dużo tu biurokracji, liczenia, zbyt wiele przeróżnych efektów ma miejsce w tym samym czasie, przez co niektóre scenariusze trochę za bardzo męczyły. Tak czy inaczej, nadal jest świetnie, a tytuł ten wciąż zapewnia nam dobrą zabawę (czyli nieustanne bycie poniewieranym przez potwory oraz karty spotkań) oraz, oczywiście, sporą dziurę w budżecie. I oby tak dalej.
Kakao: Gra kupiona we wrześniu 2017 roku na promocji, pierwsza partia rozegrana dopiero w kwietniu
– żyćko. Planszówka na pewno bardzo ładna, polegająca na układaniu kafelków, przez co naturalne są skojarzenia z
Carcassonne. Zdaje mi się, że ktoś, gdzieś, kiedyś wspominał, że
Kakao to tytuł ciekawszy i pozwalający na podejmowanie bardziej interesujących decyzji, ale po jednej rozgrywce nie jestem w stanie potwierdzić ani zaprzeczyć. Gra, choć niby daje wiele możliwości, wydaje mi się trochę zbyt prosta, jednak może to być tylko pierwsze wrażenie. Z drugiej strony, między innymi dzięki temu powinna się nadać do zabawy z osobami, które grają w planszówki raczej z doskoku. Będziemy testować dalej.
|
Horror w Arkham |
Malifaux: Swego czasu rozpisałem się o tym bitewniaku
tutaj, nie szczędząc gorzkich słów, postanowiłem jednak dać szansę trzeciej, podobno wyczyszczonej z niepotrzebnych rzeczy i przystępniejszej edycji
Malifaux. Zebrałem nową ekipę (Leveticus), spróbowałem wyrzucić z głowy to, na co narzekałem wcześniej, nastawiłem się pozytywnie i... wyszło całkiem nieźle. Nadal uważam, że "w tej kategorii" rządzi
Guild Ball (do którego wypadałoby w końcu wrócić i obiecuję sobie, że po całym zamieszaniu z pandemią wreszcie to zrobię, choćby miały to być jedynie partie do piwka), ale to też tak naprawdę porównanie moich odczuć, nie samych systemów.
Malifaux to zupełnie inny rodzaj potwora, z tymi wszystkimi celami, kartami zamiast kostek i tak dalej. Brzmi ciekawie, a z drugiej strony mamy tu stosy figurek, prawie każda ze ścianą tekstu, niesamowicie wysoki próg wejścia oraz wrażenie, że miną całe lata, zanim będę mógł grać komfortowo, bez myśli w rodzaju "Nie mam pojęcia, co robi mój przeciwnik". Niemniej chętnie zagram znowu, wciąż nie jestem do końca przekonany, ale liczę na to, że w końcu zmienię zdanie.
Onirim: Mam tę karciankę już od kilku lat i kiedyś zaliczyłem z dziesięć partii, używając podstawowej wersji. Co jakiś czas obiecywałem sobie, że ogarnę też rozszerzenia (
Wielka Księga Kroków Zagubionych i Odnalezionych,
Wieże oraz
Mroczne Przeczucia i Szczęśliwe Sny), ale nigdy nie mogłem się do tego zmobilizować. Obecnie, z wiadomych przyczyn, gry solo są w cenie
– mam więcej takich tytułów, ale
Onirim jest jednym z szybszych, a z dodatkami, które wreszcie dołączyłem do podstawki, na tyle interesującym, że, jak widać, chciało mi się pograć trochę więcej. Ostatnie rozgrywki to już granie ze wszystkimi dostępnymi kartami, nie wypróbowałem tylko trybu dla dwóch graczy, ale jakoś nie mam wielkiej ochoty go sprawdzać. Jest dobrze, choć nie przewiduję aż takiego nabijania liczby partii w maju.
|
Malifaux |
Kwiecień w kilku zdaniach: Liczba partii była zadowalająca, cieszę się też z powrotu do
Malifuax i sprawdzenia (po latach, ale zawsze)
Kakao. Pewnie przydałaby się większa różnorodność, tyle że umówmy się, w obecnej sytuacji nie jest to coś łatwego do zrobienia. No i dalej trochę sobie maluję, więc wydaje mi się, że już niedługo pojawi się tu kolejna część cyklu
Metody Marnowania Farby. Może, tylko może, będzie też coś o
Godtear.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz