Metody Marnowania Czasu: Komiksowe Podsumowanie Tygodnia 4/23 (12): Fungae | Jujutsu Kaisen, tomy 3-4 | Lastman, tom 7 | The Promised Neverland, tom 1 | Tokyo Ghoul, tomy 4-5

niedziela, 22 stycznia 2023

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia 4/23 (12): Fungae | Jujutsu Kaisen, tomy 3-4 | Lastman, tom 7 | The Promised Neverland, tom 1 | Tokyo Ghoul, tomy 4-5

Komiksowe Podsumowanie Tygodnia, czyli kilka napisanych na szybko zdań o (nie zgadniecie) kilku przeczytanych przeze mnie ostatnio komiksach. Żadnych naukowych analiz, bo nie będę udawał, że umiem. Planowo co niedzielę o 10:00, życie zweryfikuje.


FUNGAE [Wojtek Wawszczyk i Tomasz Lew Leśniak | Kultura Gniewu]: Fungae zamówiłem, kiedy tylko zobaczyłem okładkę i przykładowe plansze tego tytułu. Potem poczytałem o nim trochę więcej, także to, że szach-mat, właściwie można się rozejść, bo mamy już komiks roku. I oczywiście nie ma nic złego w jaraniu się tym, co wszyscy kochamy, ale też, kiedy wreszcie dotarła do mnie ta piękna cegła, zabrałem się za czytanie jeszcze tego samego wieczoru, żeby zdążyć, zanim dotrą do mnie opinie innych. Miałem obawy, że jeszcze trochę nadmuchiwania balonu, a będę zawiedziony, jeśli Fungae okaże się "tylko" czymś bardzo dobrym i nic poza tym. A jeśli pomimo wszystkich oczekiwań wyjdzie z tego (przepraszam, nie mogę się powstrzymać) chujnia z grzybnią?

No to czytam, z przerwami na pracę albo, zupełnie przypadkowo trochę związany z omawianym komiksem tematycznie, pierwszy odcinek The Last of Us. A jest co czytać, bo, jak można dowiedzieć się z wywiadu na All Comics Are Beautiful, choć początkowo Wojtek Wawszczyk rozpisał scenariusz na kilkadziesiąt stron, Tomasz Lew Leśniak postanowił rozciągnąć całość na ponad 400. Z jednej strony brzmi to interesująco, a z drugiej, zastanawiałem się, czy wyjdzie z tego rozkładanie najdrobniejszych nieraz ruchów na wiele kadrów, jak w Prison Pit, co pasowało tam idealnie, ale przecież coś takiego nie sprawdzi się wszędzie.

Zaczynamy z grubej rury, żadnych stron tytułowych, Fungae od razu wrzuca nas w sam środek brutalnego i niebezpiecznego świata, gdzie zabić może dosłownie wszystko, gigantyczne muchy, wielkie robale, w zasadzie każdy element otoczenia. Zabić kogo? Rodzinę: ojca, matkę oraz ich syna (początkowo nie znamy ich imion, ale nie zdradzę, czy to się zmieni), którzy podróżują przez tę dziwną, obcą dżunglę, zmierzając do nieokreślonego "celu". Ojciec najczęściej nie bawi się w okazywanie współczucia, trzymając resztę za mordy, rzecz jasna dla ich dobra, bo żeby przeżyć, trzeba nieustannie iść i nie wolno się poddawać. Jego syn ma być twardy, bo inaczej nie przetrwa, więc kiedy coś mu nie wyjdzie, nie ma mowy o czułości, której chłopak najwyraźniej potrzebuje. A matka stoi pośrodku, wspierając trochę głowę rodziny, a trochę swoje dziecko. Idą, a każdy ich krok może być tym ostatnim.

Od samego początku wiemy, że jest dramatycznie. Troje ludzi próbuje nie zginąć, minuta po minucie, w absolutnie niesprzyjających warunkach. Już na pierwszych stronach ojciec spluwa, zaś jego ślina zmienia się w grzybiczne coś. Jedzenie trzeba zdobywać, najczęściej zabijając obrzydliwe stwory. Śpi się w jakichś glutach, byleby w ukryciu. Świat wokół jest w całości organiczny i czyhający na ich życie. Nieliczne chwile radości czy wytchnienia pojawiają się naprawdę rzadko, a z całą powagą sytuacji minimalnie kontrastują wyłącznie kreskówkowo zilustrowani główni bohaterowie, ale takie a nie inne podejście w żadnym wypadku nie oznacza, że ich los będzie nam obojętny, albo że będziemy traktować ich cierpnie z przymrużeniem oka.

Rodzina idzie. Czy cel, o którym co rusz wspomina ojciec, miejsce, gdzie rzekomo mają otrzymać pomoc, rzeczywiście istnieje? Czy w dżungli znajdują się jeszcze inni ludzie? Czy ten komiks to coś więcej niż pięknie zilustrowana, karkołomna i niepokojąca podróż rodziny z punktu A d punktu B, z dość oszczędnymi dialogami? O tym ostatnim za chwilę.

Napisać, że Fungae wygląda przepięknie, to nic nie napisać. Tyle że przepięknie to może w wypadku tej historii słowo trochę niefortunne, ale to, co zrobił tu Leśniak, po prostu miażdży. I świetnie, że rozciągnął to wszystko i przerobił dość krótki komiks na cegłę. Oglądanie tej podróży, z monumentalnymi krajobrazami, zmieniającą się w poszczególnych rozdziałach kolorystyką, to zdecydowanie "oczu kąpiel". Nie będę kłamał, ekspertem od twórczości tego rysownika nie jestem, oczywiście znam (po łebkach) i darzę jakąś tam sympatią jego prace w Jeżu Jerzym, ale tam absolutnie nie miał okazji do takiego graficznego wyżycia się, okazji, z której niewątpliwie skorzystał. Wszystko robi tu ogromne wrażenie, w szczególności krajobrazy i kolory. Wpatrywałem się w niejedną ilustrację bardzo długo, co niby nic nie znaczy, bo w końcu chyba po to są historie obrazkowe. Tyle że pisze to ktoś, kto zwykle przelatuje przez ilustracje jak burza, co jest oczywiście niemądre, ale wiecie, trzeba szybko, żeby skończyć dany tytuł i zaliczyć go do przeczytanych  bo niekoniecznie jest na co popatrzeć, bo na półce czeka z 50 kolejnych komiksów do przerobienia. Nie tutaj. Fungae to coś, przy czym warto się zatrzymać i uwierzcie, nie dostaniecie lepszej rekomendacji od niżej podpisanego ignoranta.

Czy wspominałem, że rodzina idzie przed siebie? Żartuję, wiem, że tak. Pytanie, czy wynika z tego coś więcej? Od razu przyznam, że przegapiłem Pana Żarówkę (czekam na dodruk, więc zgadnijcie, czy przypadł mi do gustu najnowszy komiks Wawszczyka) i nie znam wcześniejszej twórczości tego autora, nie mam więc żadnego punktu odniesienia. Poza tym wypada chyba sformułować pytanie trochę inaczej: czy Fungae ma dobry scenariusz i czy na pewno chodzi tu przede wszystkim o scenariusz? Tak oraz tak, z tym że ALE. To nie jest specjalnie skomplikowana opowieść. Nie liczcie na wielowątkową fabułę, niesamowite dialogi albo zwrot akcji co pięć stron. Wypada to wiedzieć, przy czym trzeba też zaznaczyć, że to cecha, nie wada. Bo bardziej niż o rzeczy wymienione powyżej chodzi tu o doznania w czasie lektury, a tych nie zabraknie. Przywiązujemy się do przemierzającej dżunglę rodziny, kibicujemy im i to pomimo tego, że ich sytuacja wydaje się beznadziejna. Mamy też na przykład zaskakującą scenę, gdzie (chyba nie zdradzam za wiele) wszyscy troje zabijają gigantycznego, tyle że wyglądającego na dość bezbronnego robaka, żeby zdobyć pożywienie, zaskakującą o tyle, że przedstawiono ją w taki sposób, że to robakowi współczujemy. I działa tu wybitnie wiele takich małych rzeczy, dzięki którym będziemy czuć na zmianę zaciekawienie, obrzydzenie i przerażenie. A parę razy Fungae porządnie przywali czytelnikowi prosto w splot słoneczny. Po tych tysiącach komiksów oraz innych opowieści, trudno jest czasem przeżywać czyjąś krzywdę czy nawet śmierć, bo nie da się zapomnieć o tym, że czytam postaciach, które nie istnieją. Tutaj w paru momentach było naprawdę ciężko. I o to właśnie chodzi: żeby historia, nawet jeśli nie wiadomo, czy do czegoś zmierza (choć ojciec przez cały czas wmawia swojej rodzinie, że owszem), nie była dla nas obojętna. Tutaj nie jest. I nie jest to pięknie zilustrowany komiks, który ostatecznie okazuje się być o niczym.

Fungae to mocna, widowiskowa rzecz, której na szczęście nie trzeba chwalić dlatego, że tak wypada. Działa na każdym poziomie i robi niesamowite wrażenie. Generalnie ilustracje>scenariusz i bardzo dobrze, że Leśniak tak się tu rozrysował, ale, powtórzę, nie mamy do czynienia z pięknym, ale niestety pustym opakowaniem. Czy to komiks roku? Wróżbita Michał nie ma pojęcia, natomiast chciałbym wierzyć, że nie, bo choćby kilka jeszcze lepszych tytułów będzie oznaczać, że rok 2023 będzie dla czytelników historii obrazkowych naprawdę udany. A poza tym i tak pewnie nigdy się nie dowiem, bo jak zwykle pod koniec grudnia będę miał ogromne zaległości z ostatnich dwunastu miesięcy. Życie jest ciężkie, na szczęście nie tak ciężkie jak w zagrzybionej dżungli.


JUJUTSU KAISEN, tomy 3-4 [Gege Akutami | Waneko]: No nie jest mi po drodze z tą serią. Pierwszy tom był fajnym czytadłem, a ja nie oczekiwałem niczego ponadto. Z drugim wyglądało to niestety trochę gorzej, a po lekturze trzeciego miałem już dość. Wynudziłem się, humor tej mangi do mnie nie przemawia, nie zżywam się z jej bohaterami, nie za bardzo interesują mnie konflikty. W dodatku autor niby wyjaśnia jakieś techniki walki, zarówno za pomocą opisów pomiędzy rozdziałami, jak i wplatając to w fabułę, ale w obu tych przypadkach zupełnie do mnie nie trafia. Jedynie walki z klątwami minimalnie mnie tu obchodzą, w przeciwieństwie do na przykład zawodów między szkołami, w których uczestniczą głupkowaci uczniowie. Jujutsu Kaisen to taka dziwna mieszanka, ni to horror, ni komedia, Gege Akutami nie idzie z żadnym z tych elementów na całość, a połączone moim zdaniem nie za bardzo do siebie pasują. 

Czwarty tom na szczęście wraca na poziom "fajne czytadło". Główny bohater (jak mu tam było... a, Yuuji Itadori) po raz pierwszy pozbawia kogoś życia, czego do tej pory celowo unikał, a przy okazji na jego oczach ginie ktoś, z kim potencjalnie mógłby się zaprzyjaźnić. Powoli znowu robi się nieźle. Nadal stoję w rozkroku, bo nie mam nic przeciwko czytaniu pierdół, ale nawet pierdoły mogą być dobrze zrealizowane, a o Jujutsu Kaisen nadal nie mogę tego napisać. I pewnie bym zrezygnował, ale mam jeszcze nieprzeczytany tom zerowy, który pewnie zadecyduje o tym, czy będę brnął w to dalej. Niby chcę zobaczyć, jak rozwinie się fabuła, jednak jest przecież tyle ciekawszych rzeczy do nadrobienia...

Ostatnia uwaga: byłoby miło, gdyby wyjaśnienia rzeczy z gwiazdką były umieszczane gdzieś w widocznym miejscu. Już pal licho mikroskopijny druk, ale tutaj w zdaje się dwóch przypadkach po prostu nie dałem rady zobaczyć wyjaśnienia, bo było wrzucone tak, że by je przeczytać, musiałbym najpierw rozerwać komiks.


LASTMAN, tom 7 [Yves Balak, Bastien Vivès & Michael Sanlaville | Non Stop Comics]: Szósty Lastman złamał mi serduszko, czego bardzo nie chciałem jako czytelnik przywiązany do pewnych wątków, za to musiałem docenić za to, że dzięki takiemu zabiegowi w kontynuacji znowu dostajemy coś nowego. Bo tytuł ten co tom wrzuca występujące w nim postacie w inne realia, może nie zawsze zupełnie nowe, ale pokazujące świat serii z nieznanej dotąd strony. Ostatnio zamknęliśmy pewien rozdział oraz (uwaga, jeśli nie czytaliście, chociaż w takim wypadku wątpię, żebyście w ogóle zaglądali do tekstu o siódmej odsłonie Lastmana) przenieśliśmy się do przodu o całą dekadę. Znowu pozmieniało się sporo, obecnie mamy tu historię o zemście za to, co miało miejsce w szóstce, a ja muszę przyznać, że dawno nie byłem tak wściekły na komiksowych antagonistów. Na szczęście wygląda na to, że chociaż jedna osoba z tych złych (tyle że nie spotkamy tu wielu naprawdę złych ludzi, większość jest po prostu przekonana, że ma rację i walczy w słusznej sprawie) już niedługo przejrzy na oczy. 

Lastman to niezmiennie wspaniały komiks, który zapewnia potężny ładunek emocji, akcję, świetną kreskę (szczególnie lubię tu projekty postaci oraz to, że istnieje zerowa szansa na pomylenie kogoś z kimś innym, a niekoniecznie jest to w komiksach normą) i za każdym razem zaskakuje. Finał znowu łamie serce, nie z taką siłą, jak ostatnio, ale jednak jest przykro, bo po upływie dziesięciu lat niektórzy nie chcą już wracać do bolesnej przeszłości, próbując o niej zapomnieć w być może nienajlepszy sposób. I z jednej strony trochę to rozumiem, a z drugiej, aż samemu miałem ochotę dać komuś w mordę  ci, którzy czytali, wiedzą o co chodzi.

Mam wrażenie, że czego bym nie napisał, nie odda to wystarczająco mojego zachwytu tą serią. Nie zwracajcie na to uwagi, po prostu mi zaufajcie i sprawdźcie Lastmana, myślę, że się nie rozczarujecie. Jeśli chodzi o mnie, niedługo zabieram się za tom ósmy, czekam na premierę dziewiątego, a później chyba nie będę wiedział, co ze sobą zrobić i jak żyć.


THE PROMISED NEVERLAND, tom 1 [Kaiu Shirai & Posuka Demizu | Waneko]: Bardzo przyjemne zaskoczenie. Niby wiedziałem od początku, że ta nieco przesłodzona kreska to tylko pozory, bo tak naprawdę w fabule The Promised Neverland kryje się coś... demonicznego? Na razie nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów, ale manga opowiada o pewnym sierocińcu zamieszkanym przez dzieci w ogóle nie znające zewnętrznego świata. Bo podobno poza miejscem ich zamieszkania jest bardzo niebezpiecznie. Dzieciaki (od niemowląt po nastolatki) mają tatuaże z numerami na szyjach, czas na zabawę i trochę obowiązków, między innymi ten polegający na uczestniczeniu w cyklicznych testach inteligencji. Wszystko ładnie i pięknie, dopóki dwoje tych najstarszych nie odkrywa, że ich dom oraz kobieta, która się nimi zajmuje, nazywana matką, są tak naprawdę czymś zupełnie innym, niż wydawało się im właściwie od zawsze. Zanim wydarzy się coś bardzo złego, muszą zorganizować ucieczkę.

Kupuję czekającą tu na mnie tajemnicę, rzeczy bardzo straszne ukryte pod płaszczykiem sielankowej historii, niejednoznaczność postaci (na przykład matka – nie wiemy do końca, dlaczego robi to, co robi, czy zajmuje się tym z własnej woli, czy pod przymusem i tak dalej). Na początku jesteśmy trochę jak te dzieci, które dopiero zaczynają poznawać prawdę o ich świecie, a czytelnik przeżywa to razem z nimi. Zdaję sobie sprawę, że taki fundament jest dla każdej historii dość niebezpieczny, bo jeśli prawda okaże się mniej ciekawa niż dążenie do jej poznania, wszystko może się posypać, ale na obecnym etapie muszę uznać początek tej serii za bardzo udany. Trochę bawi mnie tylko jedna rzecz. Ucieczką zajmują się mieszkańcy sierocińca z najlepszymi wynikami w testach inteligencji, więc oczywiście mamy tu do czynienia z prawdziwymi geniuszami. Czytając to, miałem jednak skojarzenia z moimi ukochanymi Tajemniczymi Złotymi Miastami, gdzie (na co zwróciłem uwagę dopiero powtarzając ten serial już jako dorosły) dzieciaki mające po jedenaście czy dwanaście lat doradzają wodzom plemion, przywódcom armii, a nawet pozwala się im decydować o losach całego świata. The Promised Neverland również jest pod tym względem trochę naiwne, ale jednocześnie to, jak Emma i spółka wyciągają wnioski z najdrobniejszych szczegółów oraz ich planowanie zmiany swojego położenia jest naprawdę wciągające.

Polecam sprawdzić, a niedługo pewnie sięgnę po kolejne tomy.


TOKYO GHOUL, tomy 4-5 [Sui Ishida | Waneko]: Czwarty i piąty tom serii to przede wszystkim wątek Tsukiyamy zwanego Smakoszem, ghoula, który nie je byle czego, a kiedy na jego radar trafia Kaneki, jedyne w swoim rodzaju połączenie ghoula z człowiekiem, Tsukiyama nie ma zamiaru przepuścić okazji spróbowania czegoś tak niezwykłego. To wciąż jedna z moich ulubionych czytanych obecnie mang. Jak zwykle dostajemy sporo starć, znowu poznajemy nowe zwyczaje części ghouli, generalnie rozbudowywanie świata kawałek po kawałku działa w Tokyo Ghoulu bardzo dobrze i niezmiennie wciąga. Dostajemy też nową tajemnicę – okazuje się, że śmierć Rize mogła wcale nie być taka przypadkowa, zaś Kaneki postanawia to sprawdzić. Tym razem niewiele się dzieje w temacie gołębi czy dylematu protagonisty, kim tak naprawdę jest, ale z pewnością jeszcze do nich wrócimy. Jedyne, co mi tutaj przeszkadza, to lekkie przeładowanie postaciami (tym bardziej, że, przepraszam, ale mam problemy z zapamiętywaniem japońskich imion i nazwisk), przez co, kiedy mówi się o kimś, kogo akurat nie ma w kadrze, czasem nie od razu dociera do mnie, o kogo chodzi. Na szczęcie to "wada" niemal pozbawiona znaczenia.

tekst: Michał Misztal

PSSST! Inne teksty o komiksach: [recenzje i inne takie] [autorzy] [serie] [wydawnictwa]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u