Metody Marnowania Czasu: Arq [Andreas] [recenzja]

sobota, 18 marca 2017

Arq [Andreas] [recenzja]

Arq to dla mnie komiks wyjątkowy. Pierwsze dwa tomy serii Andreasa kupiłem i przeczytałem bodajże w 2010 roku i pamiętam, że zostałem rozłożony na łopatki. W mojej głowie zachowały się wspomnienia o niesamowitych ilustracjach i szalonych pomysłach autora, masie wątków i tendencji do zadawania coraz to nowych pytań w momentach, kiedy czytelnik liczył na pojawienie się odpowiedzi. Jakieś dwa miesiące temu dotarło do mnie, że po latach oczekiwań wreszcie mogę kupić finałową część. Z kolei oczekiwanie na trzeci tom Arq wcale nie wyglądało tak, że raz na miesiąc wyciągałem pierwszy i drugi album z szafy, po czym wzdychałem, cierpiąc z powodu braku kontynuacji. Było to raczej nieustające podświadome wrażenie, coś na kształt mrowienia wewnątrz czaszki, że w moim życiu czytelnika komiksów coś się nie zgadza. Trochę jakbym wyszedł z domu i nie wyłączył żelazka; czułem, że nie wszystko jest tak, jak należy. Na szczęście moje męki wreszcie dobiegły końca.

O czym jest Arq? Pięć osób przebywających w tym samym hotelu z niewiadomych przyczyn trafia do alternatywnego świata noszącego taką samą nazwę jak cykl Andreasa. Oczywiście na początku niewiele wiadomo, zaś potem wiadomo jeszcze mniej. Zagłębianie się w meandry fabuły zdradziłoby zbyt wiele lub, dla czytelnika niezaznajomionego z całością, mogłoby wyglądać na bełkot szaleńca. Mnie Arq kojarzy się z zastrzykiem heroiny prosto w gałkę oczną. Jeśli spytacie, czy w tym szaleństwie jest metoda, odpowiadam, że moim zdaniem tak. I nie chodzi mi o to, że wszystko w tej serii ma sens, układa się w logiczną całość i pięknie do siebie pasuje. Czasem tak, czasem w ogóle, zazwyczaj dość trudno powiedzieć. W moim odczuciu Andreas przygotował odbiorcom niespotykaną podróż; trudną, wymagającą, często niezrozumiałą. Mam jednak wrażenie, że cały ten kwas to coś, czego wielu miłośników komiksów nie znajdzie nigdzie indziej. Dorzućmy do tego zapierające dech w piersiach rysunki (krajobrazy, postacie, pomysłowe kadrowanie, nieraz chora dbałość o szczegóły oraz operowanie kilkoma stylami), a będziemy mieć komiks, który zdecydowanie warto sprawdzić, z tym że należy podkreślić jedno: na własne ryzyko.

Całkowicie zrozumiem, jeśli ktoś odbije się od Arq jak od betonowej ściany. Ilość wątków i postaci, przeskakiwanie pomiędzy wieloma różnymi rzeczywistościami, ciągłe wprowadzanie nowych tajemnic, niekoniecznie po wyjaśnieniu poprzednich, zamieszanie, wiele pozornie mało istotnych rzeczy, których lepiej nie przegapić – wszystko to sprawia, że seria nie jest łatwa w odbiorze. Nie wszystko, co czytamy, jest w Arq oczywiste na pierwszy rzut oka: szczególnie podczas lektury pierwszego tomu odnosiłem wrażenie (ciekawe, czy tylko ja), że streszczenia przeczytanych wcześniej odcinków zdają się wyjaśniać rzeczy, które niekoniecznie się w nich znalazły. Albo ich nie dostrzegłem, albo wcale ich tam nie było i streszczenie było jednocześnie uzupełnieniem poprzednich wątków, co jest zabiegiem dość nietypowym.

A jak zakończenie? Po tylu latach oczekiwania odbiorców mogły urosnąć tak bardzo, że nikt nie dałby rady im sprostać. Osobiście starałem się nastawić na to, że może być nie do końca tak rewelacyjnie, jak na to liczyłem. W moje ręce trafił tom o innym formacie niż dotychczasowe (nie lubię tego, ale nie mam też zamiaru płakać, że nie ułożę sobie całości równo na półce), tym razem czarno-biały. To najoczywistsze, widoczne natychmiast zmiany. Reszta? Efekt solidnej dawki twardych narkotyków został zachowany. Zakończenie? Owszem, niby tłumaczy wszystko, jednak na skróty, w niezbyt odkrywczy sposób, przyznaję, że nieco rozczarowując. Mogę to jednak bez problemu przeboleć, bo cała moja wieloletnia podróż przez świat Arq wynagrodziła mi to z nawiązką. Cel nie okazał się w pełni tym, na czekałem, ale ponieważ brałem pod uwagę taką możliwość, nie czuję wielkiego zawodu. Liczyłem się też z tym, że w natłoku niezwykłych wątków część może zostać niewyjaśniona (choć może znowu czegoś nie dostrzegam z powodu złożoności fabuły) i zniosłem to dzielnie. Rozumiejąc jęczących i niezadowolonych, z pełną odpowiedzialnością polecam. A najlepsze jest to, że przy tylu bohaterach i takiej ilości „mięsa”, jaką oferuje Arq, jestem pewny, że kiedy za kilka lat wrócę do tej serii po raz trzeci, znowu będę pamiętał tylko niewielką część tych osiemnastu epizodów. Dzięki temu będę mógł przeżyć wszystko niemal od nowa i wierzcie mi, już zacieram ręce.

Do ewentualnych komentujących: jeśli chcecie skomentować powyższy tekst, w miarę możliwości zróbcie to tutaj, nie na forach czy Facebooku. Dzięki temu to, co napiszecie (i być może wynikająca z tego ciekawa dyskusja), pozostanie u źródła zamiast przepadać gdzieś w odmętach Internetu. Z góry dziękuję.

tekst: Michał Misztal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u