Bez przydługich wstępów (bo graliśmy do rana w Twilight Imperium i nadal czuję w sobie piwo i brak snu), dokładnie rok po tekście 10 gier, w które grałem najczęściej, obecna lista:
10: Schotten-Totten (21 rozgrywek, ostatnio: 21)
Bardzo lubię tę karciankę, ale jak widać w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy za bardzo sobie w nią nie pograłem. To pierwszy, ale nie ostatni taki przypadek na tej liście. Tak jak pisałem ostatnio, nie da się grać we wszystko, trudno regularnie rozkładać na stole każdy tytuł, który chciałoby się na nim widzieć. Wierzę, że na powrót Schotten-Totten jeszcze przyjdzie czas.
9: Dixit (21 rozgrywek, ostatnio: 21)
Drugi raz to samo. To akurat mnie dziwi, bo Dixit bardzo lubię, a przez cały miniony rok wielokrotnie próbowałem zagrać. Woziliśmy pudło z tą grą w samochodzie, proponowaliśmy tu i tam, ale zawsze coś sprawiało, że w końcu nawet go nie otwieraliśmy: a to nie było czasu na planszówki, a to ktoś wolał inny tytuł. Jednocześnie mam wrażenie, że grałem w to całkiem niedawno i aż nie chce mi się wierzyć, że to już więcej niż dwanaście miesięcy bez Dixita.
8: Martwa Zima (22 rozgrywki, ostatnio: 17)
Nadal jedna z moich ulubionych gier. 5 rozgrywek w ciągu roku to niewiele, zwłaszcza, że myślałem: kiedy tylko wyjdzie Długa Noc, będziemy grali w Martwą Zimę jeszcze częściej. Tymczasem po zmieszaniu ze sobą zawartości dwóch pudeł owszem, kilka razy zagraliśmy, ale ostatnio jakoś nie chce mi się tego wszystkiego rozkładać. Wcale nie uważam Długiej Nocy za zły dodatek (wręcz przeciwnie), rozgrywki w tę planszówkę to zazwyczaj świetna sprawa, tyle że zrobiło się tego wszystkiego za dużo. Nie potrafię tego wyjaśnić, po prostu czuję lekką niechęć do kolejnych partii (oraz późniejszego sprzątania kupy kart i figurek), a poza tym ostatnio zazwyczaj mam ochotę na coś innego. Mimo wszystko to na pewno nie koniec.
7: Guild Ball (23 rozgrywki)
Pierwsza nowość na liście i ostatnio jedna z moich ulubionych gier (podium). Najprawdopodobniej wkrótce zbiorę się do napisania recenzji (na razie są tylko niezbyt aktualne pierwsze wrażenia), więc na razie bez dłuższych wywodów. Jeśli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, za rok Guild Ball będzie na tej liście jeszcze wyżej.
6: Ultimate Werewolf (32 rozgrywki, ostatnio: 32)
Znowu gra, której nie ruszyłem od roku. To, co napisałem o niej w tym tekście jest nadal aktualne, a poza tym nie za bardzo miałem okazję zagrać w nią w gronie na tyle dużym, by miało to sens.
5: Neuroshima Hex! (35 rozgrywek, ostatnio: 32)
Tylko trzy partie? Chciałbym grać w Neuroshimę częściej (właściwie tak jak we wszystkie gry z tej listy), ale jakoś nie mam z kim. Pewnie mógłbym ciąć w aplikację, ale pod tym względem jestem trochę zboczony i uznaję to za oszukiwanie (to znaczy uznawałbym, że to ja oszukuję, bo jeśli ktoś dolicza sobie w ten sposób kolejne rozgrywki, nie mam nic przeciwko). Muszę jednak mieć przed sobą stół, planszę, tekturę, piwo i żywego przeciwnika zamiast ekranu. Neuroshima to tytuł, w który mógłbym grać i grać, ale niestety nie można mieć wszystkiego.
4: Robinson Crusoe: Adventure on the Cursed Island (36 rozgrywek, ostatnio: 25)
No i prawidłowo. Choć nadal nie ukończyłem kampanii (jakoś nie mogę się do tego zebrać, jest to tak nieprzystępnie opisane... już dwa razy przegrywałem w drugim scenariuszu i nie chciało mi się cofać w czasie i zaczynać od nowa, potem za każdym razem kilku miesiącach próbowałem wrócić i znowu odbijałem się od ściany tekstu w dwóch różnych miejscach, instrukcji oraz przewodniku po kampanii), trochę w Robisnona pograłem, bo to nadal dobra i emocjonująca gra. Zostało mi jeszcze kilka dodatkowych, oficjalnych scenariuszy i kampania (ta, jasne), po czym będę mógł zabrać się za drukowanie fanowskich przygód. Na spokojnie i powoli, ale myślę, że za rok będzie tu więcej niż te 36 partii.
3: Legendary: A Marvel Deck Building Game (44 rozgrywki, ostatnio: 39)
W porządku, 5 rozgrywek to niezbyt wiele, ale 4 z nich miały miejsce niedawno. Przypomniały mi, jak dobrą i epicką grą jest Legendary i skłoniły do zastanowienia się, czy to przypadkiem nie czas na kolejny dodatek. Odpowiedź brzmi: tak, to czas na kolejny dodatek. Żona lubi, ja lubię, mamy przed sobą jeszcze kilka nieukończonych scenariuszy, a niepokonany Zombie Green Goblin wciąż śmieje się z nas z wnętrza mojej szuflady, więc będzie grane.
2: Android: Netrunner (47 rozgrywek)
Drugie miejsce, druga gra na liście moich ulubionych tytułów. Te ponad 40 partii nabiłem bardzo szybko (jeszcze przed napisaniem recenzji), ale ostatnio sytuacja przypomina tę z Neuroshimą: nie mam z kim grać. Nie oszukujmy się, Netrunner nie jest karcianką dla kogoś, kto chce kupić sobie podstawkę i najwyżej kilka dodatkowych paczek z kartami, a potem grać rekreacyjnie. To gra, której należy się poświęcić. Dla mnie jest to rzecz fenomenalna i byłem na to poświęcenie gotowy, ale bez przeciwników z podobnym podejściem nie ma to sensu. Szkoda, wielka szkoda. Może kiedyś.
1: Vampire: the Eternal Struggle (113 rozgrywek, ostatnio: 104)
Dwanaście miesięcy temu przewidywałem, że raczej nie poprawię wyniku z 2016 roku, a na pewno nie będzie to znacząca poprawa. Mimo wszystko biorąc pod uwagę to, jak trudno jest zebrać cztery czy pięć osób, każda ze swoją talią, i zagrać w Vampire'a, i tak cieszę się, było tych partii aż 9 (w tym 3 na turnieju). Kolejny turniej w przyszłą sobotę, może uda mi się dotrzeć do Wrocławia i znowu zagrać. Pobawię się też w jasnowidza: za rok The Eternal Struggle znowu będzie na pierwszym miejscu, chociaż w międzyczasie prawie nie będę wyciągał tej karcianki z szafy.
Jeśli chcecie skomentować powyższy tekst, w miarę możliwości zróbcie to tutaj, nie na forach czy Facebooku. Dzięki temu to, co napiszecie (i być może wynikająca z tego ciekawa dyskusja), pozostanie u źródła zamiast przepadać gdzieś w odmętach Internetu. Z góry dziękuję.
tekst i "zdjęcie": Michał Misztal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz