Swoje Planszówkowe Podsumowania Miesiąca robię już od dłuższego czasu, ale jakoś nigdy nie pomyślałem o tym, żeby robić to samo z komiksami. Próbowałem tego - nie wyszło, a przynajmniej nie wychodziło zbyt regularnie. Teraz powinno się udać. Będzie trochę inaczej niż z grami planszowymi, trudno mi jednak stwierdzić, jak dokładnie, bo robię to od niedawna, więc siłą rzeczy nie mam jeszcze opracowanej formuły tych tekstów. Zobaczymy, wyjdzie w praniu. Niech żyje własnym życiem i opracuje się samo:
PRZECZYTANE*
Batman: A Death in the Family: Przeczytałem, bo wypada znać i to chyba tyle. Nie jestem w stanie stwierdzić, że śmierć Robina mnie ruszyła, w przeciwieństwie do Jokera w roli ambasadora Iranu... dzieje się. Wiadomo, klasyk, ale czy w 2019 roku jest to jakoś szczególnie dobrze napisana czy narysowana historia? Nie wydaje mi się.
Complete Johnny Nemo, The: Podkreślam na każdym kroku, że uwielbiam twórczość Petera Milligana, podkreślę to jeszcze raz. To jedna z jego starszych rzeczy (rysowana przez Bretta Ewinsa), nadrobiona przeze mnie głównie dlatego, że w ostatnim numerze Ziniola pojawił się tekst o najlepszych komiksach autora mojej ukochanej Enigmy (przygotowany przez Marię Lengren, Dominika Szcześniaka oraz niżej podpisanego) i znalazły się tam dwie pozycje, których nawet nie znałem. Johnny Nemo to jedna z nich i choć raczej nie wrzuciłbym go do swojej prywatnej pierwszej dziesiątki Milligana, i tak warto było to przeczytać. Stary, może już trochę za stary, ale nadal dobry komiks.
Complete Johnny Nemo, The: Podkreślam na każdym kroku, że uwielbiam twórczość Petera Milligana, podkreślę to jeszcze raz. To jedna z jego starszych rzeczy (rysowana przez Bretta Ewinsa), nadrobiona przeze mnie głównie dlatego, że w ostatnim numerze Ziniola pojawił się tekst o najlepszych komiksach autora mojej ukochanej Enigmy (przygotowany przez Marię Lengren, Dominika Szcześniaka oraz niżej podpisanego) i znalazły się tam dwie pozycje, których nawet nie znałem. Johnny Nemo to jedna z nich i choć raczej nie wrzuciłbym go do swojej prywatnej pierwszej dziesiątki Milligana, i tak warto było to przeczytać. Stary, może już trochę za stary, ale nadal dobry komiks.
Doom Patrol Rachel Pollack: Ze smutkiem stwierdzam, że zwlekałem z przeczytaniem runu Pollack całymi latami, gdzieś tam w głębi bardzo żałując, że omija mnie świetny komiks, tymczasem jej Doom Patrol jest w najlepszym razie zupełnie nijaki. Serio, już nawet nie za bardzo pamiętam, co tam się działo, a próba napisania dłuższego tekstu o tym tytule byłaby z mojej strony aktem największego możliwego masochizmu. Na szczęście w którymś momencie wjeżdża McKeever, ale jeśli chodzi o scenariusz, jedno wielkie wzruszenie ramionami.
Mother Panic: Tak jak pisałem ostatnio, niezły komiks ze wskazaniem na bardzo dobry. Niby czegoś mi tu brakuje, niby czasem siada napięcie, ale ogólnie jestem bardzo zadowolony z lektury i za jakiś czas postaram się napisać o niej trochę więcej. Najlepsza rzecz od Young Animal, jaką czytałem do tej pory.
Walka kobiet: Wartościowy oraz interesujący komiks, jednak mam wrażenie, że jest to po prostu zilustrowanie listy najważniejszych związanych z kobietami wydarzeń historycznych i trudno tu mówić o jakimkolwiek scenariuszu. Nie żeby dotyczyło to wyłącznie tego tytułu, mowa raczej o problemie większej liczby historii obrazkowych z tej samej szufladki. Może się czepiam, ale trochę mnie to drażni. Tak czy inaczej, uważam, że warto poznać, nawet jeśli to bardziej zbiór ciekawych faktów niż porywająca historia.
W TRAKCIE*
Batman Who Laughs, The: Nic się nie zmieniło, nadal twierdzę, że ten komiks jest zwyczajnie głupi, ale w taki sposób, że czytając go, bawię się rewelacyjnie. Coraz bliżej finału, a ja już wiem, że po skończeniu ostatniego zeszytu od razu zacznę tęsknić za tą miniserią.
DCeased: Darkseid is, przez co wszyscy na Ziemi zamieniają się w krwiożercze zombiaki. Wszyscy? Nie! Na szczęście jest kilku trykociarzy, którzy jeszcze nie zdążyli się zarazić i planują ocalić ludzkość, a przynajmniej samych siebie. Czyli: takie tam pierdoły, ale na razie o wiele mniej zabawne niż The Batman Who Laughs. Trochę wzruszam ramionami, trochę ciekawi mnie, co będzie dalej.
Doomsday Clock: Ten tytuł naprawdę powinien zacząć się od #8 zeszytu, a gdyby wyciąć wszystko, co było wcześniej, wydaje mi się, że czytelnicy straciliby bardzo niewiele. Od #9 jest już świetnie i dokładnie tak, jak miałem nadzieję (niewielką, ale jednak), że będzie od początku. Sekwencja z całą armią herosów uniwersum DC (kogo tu nie ma) pędzących na spotkanie z Dr Manhattanem i mające po niej miejsce starcie z jednej strony bardzo cieszą, a z drugiej smucą, bo uświadamiają, że Doomsday Clock mógłby być naprawdę wielkim komiksem, a tak? Wydaje mi się, że już trochę na to za późno, ale zobaczymy.
Little Bird: Czytałem House of Penance Petera J. Tomasiego (scenariusz) oraz Iana Bertrama (ilustracje) i pamiętam, że z jakiegoś powodu chyba nie dobrnąłem do końca, natomiast do dziś pamiętam z tamtego komiksu rewelacyjne rysunki. Little Bird napisał Darcy Van Poelgeest, ale za kadry odpowiada właśnie Bertram i znowu wyszło z tego coś wspaniałego. Sama historia też zapowiada się bardzo dobrze, przez co nie mogę się doczekać dalszego ciągu.
NIEDAWNO ZRECENZOWAŁEM
KOMIKS MIESIĄCA
Trudno powiedzieć, wygląda na to, że Little Bird. Świetne pierwsze wrażenie.
*między innymi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz