poniedziałek, 30 maja 2011
Eternia & MoSS: To The Future
niedziela, 22 maja 2011
Tyler, the Creator: Goblin [recenzja]
Tyler niewątpliwie potrafi rapować. Nadal bardzo podoba mi się numer, o którym pisałem wcześniej, ale co z tego, skoro cała reszta nie dorasta mu do pięt. Umiejętności MC nie zostały tu wykorzystane. Niby ma być kontrowersyjnie, jednak mam wrażenie, że to kontrowersja na siłę, opierająca się niemal wyłącznie na rzucaniu mięsem w co drugim wersie i opowiadaniu strasznych głupot (gdzie te gry słowne z Yonkers, bo albo ich nie zauważyłem, zapewne przez trudną do przetrawienia muzykę, albo rzeczywiście prawie ich nie ma). Płyta jest nudna i monotematyczna, ponad sześciominutowe kawałki to gruba przesada. Goście sprawdzają się jeszcze gorzej od gospodarza, zaś nienachalne dialogi z własnym sumieniem znane z numeru singlowego, wałkowane przez całą płytę też sprawiały, że nie mogłem powstrzymać ziewania, nie mówiąc o tym, że wszystko to już gdzieś było, i nie mam tu na myśli jedynie albumu Bastard.
Trudno, poczekam sobie dalej. Może za jakiś czas autor przesłucha swoje dzieło na spokojnie, wyciągnie odpowiednie wnioski, a potem nagra płytę, na jaką byłoby go stać już teraz, gdyby po drodze coś nie uległo nieprzewidzianej awarii. Boję się jednak, że - biorąc pod uwagę masę pozytywnych opinii oraz cały rozgłos wokół tego MC - przekonany o swojej boskości Tyler, the Creator będzie dalej szedł w tym samym kierunku, co do tej pory. A to bardzo zły kierunek. Obym nie miał racji.
czwartek, 19 maja 2011
Historia fabryki [Mei] [recenzja]

Jak mało kto w tego typu historiach, autorka z powodzeniem przemyca do scenariuszy swoją osobowość. Czytelnik wcale nie ma do czynienia z komiksem autobiograficznym, a jednak znajdzie w nim więcej Mei niż mógłby się spodziewać. To główny atut Historii fabryki, kolejnym jest atmosfera panująca na stronach jej wydawnictwa. W to trzeba jednak uwierzyć mi na słowo i przeczytać całość samemu (o ile autorka zrobi jakiś dodruk), bo pisząc o samym pomyśle na scenariusz, chyba trudno byłoby przekonać kogokolwiek o jego zaletach - komiks opowiada o kilku dziwnych postaciach, między innymi o Eryku,

Kreskę Mei można uwielbiać lub jej nie znosić, ja należę do tej pierwszej grupy. Jej brzydkie, nieestetyczne rysunki podobają mi się już od dłuższego czasu. Tym razem autorka postawiła na mniejszą ilość szczegółów niż ostatnio, na stronach znajduje się też mniej kadrów, co wyszło jej komiksowi na dobre. Tak trzymać.
Historia fabryki jest lepiej narysowana niż Księżniczka, ma ciekawszy scenariusz, prawie dwa razy więcej stron i kolorową okładkę, a także prezent w postaci zestawu pocztówek dla zamawiających. I nakład w postaci 20 egzemplarzy, który już się wyczerpał, więc chyba nie polecam zakupu, za to namawiam do poproszenia Mei o jakiś dodruk. Jeśli zbierze się kilka osób, może będzie to miało sens. Komiks kosztuje 7zł, śmieszna cena za coś tak fajnego.
środa, 11 maja 2011
Rany wylotowe [Rutu Modan] [recenzja]

Kobi Franco, główny bohater komiksu, nie ma za dobrych relacji z Gabrielem, swoim ojcem. Nie widzieli się już od dawna i nie mają ochoty się widzieć, ale Kobi cały czas łudzi się, że jeszcze dadzą radę się pogodzić, tyle że kiedyś. Za jakiś czas, jeśli akurat będzie okazja. Pewnego dnia dowiaduje się jednak, że niezidentyfikowaną ofiarą niedawnego samobójczego zamachu bombowego w Izraelu może być właśnie jego ojciec. Dowiaduje się tego dzięki Numi, młodej dziewczynie, jak się okazuje, dziewczynie Gabriela. Kobi postanawia wyruszyć na poszukiwania, choć tak naprawdę nie ma żadnej pewności, że tajemnicza śmiertelna ofiara to jego ojciec, który i tak od dłuższego czasu nie dawał znaku życia.

W moim przypadku Ranom wylotowym trochę zaszkodziły wszystkie niezasłużone pochwały - gdybym nie przeczytał ich przed lekturą, komiks Rutu Modan spodobałby mi się dużo bardziej. To jedna z wielu dobrych opowieści obrazkowych, z jakimi spotkałem się w ciągu kilku ostatnich miesięcy, nic wybitnego, jednak mimo wszystko na pewno wartego przeczytania. Pewnie dużo bardziej, niż wynikałoby to z mojej recenzji.
niedziela, 8 maja 2011
wtorek, 3 maja 2011
Zbyt cool, by dało się zapomnieć [Alex Robinson] [recenzja]
0 [dodaj komentarz]
Labels:
alex robinson,
komiksy,
recenzje,
timof i cisi wspólnicy
Posted by
Michał Misztal

Przede wszystkim jest inna. Poza nazwiskiem autora i jego kreską oba przeczytane przeze mnie komiksy Robinsona nie mają ze sobą wiele wspólnego.
Główny bohater Zbyt cool, by dało się zapomnieć, Andy Wicks, tak długo bezskutecznie rzucał palenie, że w końcu postanowił poddać się hipnozie. Ostatnia deska ratunku, w którą sam nie wierzy, ale przynajmniej żona i córki zobaczą, że spróbował. W czasie zabiegu dochodzi jednak do nieprzewidzianych komplikacji: nie wiadomo dlaczego, Andy przenosi się w czasie. Wraca z powrotem do liceum.

Można kręcić nosem, że "gdzieś już to widzieliśmy". Ponowne przeżywanie młodości to coś, z czym spotkałem się już w książkach, filmach czy komiksach (ostatnio na przykład w przeczytanej w zeszłym roku Odległej dzielnicy), ale nawet mimo tej świadomości Robinsonowi udaje się mnie usatysfakcjonować i rozegrać całą opowieść w interesujący sposób. Z początku Andy jest przerażony, później zaczyna trochę szaleć, zaprasza na imprezę dziewczynę, która zawsze mu się podobała i jest szczęśliwy ("Zaprosiłem Marie! Zajęło mi to dwadzieścia pięć lat, ale w końcu to zrobiłem!"), jednak ostatecznie dochodzi do wniosku, że przecież jest czterdziestoparoletnim gościem z żoną i dziećmi, nie może robić takich rzeczy. Zaczyna się zastanawiać, dlaczego wrócił do liceum.

A jeszcze później Andy przypomina sobie o pewnej bardzo ważnej, dotychczas ignorowanej przez jego świadomość rzeczy...
"Boże, co za potworna ironia życia, że najgłębszych prawd nie da się wyrazić, nie popadając w banał", stwierdza jeden z ważniejszych bohaterów komiksu. Zbyt cool, by dało się zapomnieć nie jest może opowieścią wybitną i uświadamiającą czytelnikowi najgłębsze prawdy w jakiś niezwykły sposób, a nagłe zakończenie może trochę rozczarować, jednak autorowi na pewno udaje się uniknąć banału. Poza tym jego scenariusz ma szansę naprawdę wzruszyć niektórych czytelników. I tak jak ilustracje w Wykiwanych były dobre, by w paru miejscach zaskoczyć czymś rewelacyjnym, tak tutaj mamy równy poziom oraz kilka świetnych rzeczy, które zrobiły na mnie dużo większe wrażenie, jak choćby cała strona 106.
Zbyt cool, by dało się zapomnieć oraz Wykiwani to dwa różne komiksy, a jednocześnie dwa bardzo dobre komiksy. Ze wskazaniem na ten drugi, ale nie wypada mi nie polecić także opowieści o rzucającym palenie Andym i jego powrocie do liceum.
Subskrybuj:
Posty (Atom)