I już po Promethei. Pięć niesamowitych tomów, piękne i zróżnicowane ilustracje, raz komiks, raz wykład Alana Moore'a na temat konstrukcji wszechświata. Z fragmentami, które pomimo przytłaczającego szaleństwa i niewiarygodnie spójnej oraz niezwykłej wizji scenarzysty, zawsze były na tyle przystępne, żeby czytało się to równie dobrze jak najprostszą opowieść o bijących się herosach w śmiesznych kostiumach. Poza tym Promethea stanowi połączenie dwóch odmiennych podejść Moore'a do historii obrazkowych. Bez poważnych, naukowych analiz, można ogólnie stwierdzić, że autor tej serii tworzy rzeczy albo bardzo poważne, jak Prosto z piekła, Zagubione dziewczęta, V jak Vendetta czy Strażnicy, albo pulpowe, jak Supreme, Top 10, Liga Niezwykłych Dżentelmenów lub, jak podejrzewam (jeszcze nie czytałem, dopiero powoli kompletuję) Tom Strong. Niezależnie od podejścia, radził sobie świetnie, jednak tutaj połączył oba te style. Seria to wymieszanie pulpy (opętany przez demony, chory psychicznie burmistrz, superbohaterskie grupy takie jak The Five Swell Guys, ich przeciwnicy, Jellyhead albo Painted Doll) z rzeczami absolutnie poważnymi, jak cała podróż głównej bohaterki po Immaterii. Wyszło rewelacyjnie, a piąty tom jest kulminacją tego połączenia. Już na samym początku serii zapowiedziano, że obecna Promethea doprowadzi do apokalipsy. To prawda. W finale Moore pokazuje swoją wizję końca świata, przypuszczam, że skrajnie odmienną od oczekiwań większości czytelników. Mogę zdradzić, że na ostatnich stronach następuje zapowiadana wcześniej apokalipsa, jednak nie sądzę, żebym zepsuł komukolwiek niespodziankę.
Jest jeszcze #32 zeszyt, który nie bez powodu powstawał przez kilka miesięcy. Poniżej zamieszczam go w całości, co prawda w pomniejszeniu, ale widać wystarczająco, że Alan Moore zwariował po raz kolejny. Dobrze widzicie, tak właśnie wygląda finał Promethei. Nie jestem pewny, jak przedstawiono to w pojedynczym numerze, wydanie zbiorcze rozwiązuje pomysł w taki sposób, że złożono z tego zwyczajny epizod, strona po stronie, a zaraz potem pokazano swego rodzaju rozkładówkę, żeby czytelnik mógł zobaczyć, także w pomniejszeniu, jak prezentuje się całość. W pojedynczym zeszycie da się to chyba po prostu rozłożyć, czytać na różne sposoby, bawić się szaleństwem autorów. Ostatnia część to podsumowanie całej serii, ponowne zestawienie wszystkiego, czego główne bohaterki dowiedziały się w Immaterii plus wiele nowych informacji, z jedną główną ilustracją oraz masą mniejszych, pojedynczych rysunków składających się na dwa monumentalne plakaty widoczne poniżej. To jedna z najdziwniejszych rzeczy, jakie widziałem w komiksie, czytałem to, nie wierząc, że najpierw można w ogóle na coś takiego wpaść, a potem poświęcić całe miesiące na doprowadzenie tego pomysłu do końca. Kiedyś do tego wrócę, przyjrzę się temu od początku do końca i może dotrze do mnie więcej, na razie odłożyłem ostatni tom trochę przestraszony.
Przestraszony ostatnim zeszytem, zachwycony serią. Każdemu, kto szuka w opowieściach obrazkowych czegoś nietypowego i wymagającego, a jednocześnie wcale nie straszącego nieustannym brakiem przystępności, powinien sięgnąć po Prometheę. Jeśli ktoś lubi scenariusze Alana Moore'a (ile osób może powiedzieć, że ich nie lubi?), powinien zrobić to tym bardziej. Kolejna genialna rzecz od tego autora. To już koniec, ale dobrze, że na horyzoncie czeka na mnie Tom Strong.
Jest jeszcze #32 zeszyt, który nie bez powodu powstawał przez kilka miesięcy. Poniżej zamieszczam go w całości, co prawda w pomniejszeniu, ale widać wystarczająco, że Alan Moore zwariował po raz kolejny. Dobrze widzicie, tak właśnie wygląda finał Promethei. Nie jestem pewny, jak przedstawiono to w pojedynczym numerze, wydanie zbiorcze rozwiązuje pomysł w taki sposób, że złożono z tego zwyczajny epizod, strona po stronie, a zaraz potem pokazano swego rodzaju rozkładówkę, żeby czytelnik mógł zobaczyć, także w pomniejszeniu, jak prezentuje się całość. W pojedynczym zeszycie da się to chyba po prostu rozłożyć, czytać na różne sposoby, bawić się szaleństwem autorów. Ostatnia część to podsumowanie całej serii, ponowne zestawienie wszystkiego, czego główne bohaterki dowiedziały się w Immaterii plus wiele nowych informacji, z jedną główną ilustracją oraz masą mniejszych, pojedynczych rysunków składających się na dwa monumentalne plakaty widoczne poniżej. To jedna z najdziwniejszych rzeczy, jakie widziałem w komiksie, czytałem to, nie wierząc, że najpierw można w ogóle na coś takiego wpaść, a potem poświęcić całe miesiące na doprowadzenie tego pomysłu do końca. Kiedyś do tego wrócę, przyjrzę się temu od początku do końca i może dotrze do mnie więcej, na razie odłożyłem ostatni tom trochę przestraszony.
Przestraszony ostatnim zeszytem, zachwycony serią. Każdemu, kto szuka w opowieściach obrazkowych czegoś nietypowego i wymagającego, a jednocześnie wcale nie straszącego nieustannym brakiem przystępności, powinien sięgnąć po Prometheę. Jeśli ktoś lubi scenariusze Alana Moore'a (ile osób może powiedzieć, że ich nie lubi?), powinien zrobić to tym bardziej. Kolejna genialna rzecz od tego autora. To już koniec, ale dobrze, że na horyzoncie czeka na mnie Tom Strong.
Wchłaniałem Stronga po Promethei i się zawiodłem. Nie oczekuj nic powyżej lekkostrawnej pulpy i zaledwie paru moore'owskich zabaw formą. Taki chyba miał być ten cykl, ale ja i tak oczekiwałem więcej. I dlatego się zawiodłem.
OdpowiedzUsuńGonz
Leży i czeka, a ja jakoś nie mogę się zabrać. Choć Twoje recenzje trochę zwiększyły moją ochotę do tego tytułu.
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak nastawiam się na Stronga, ewidentnie widać, że to pulpa i zabawa. Oby tylko nie była to pulpa w stylu Top 10, ta seria nie przypadła mi do gustu, ale z drugiej strony, czytałem to dawno, musiałbym sobie odświeżyć.
OdpowiedzUsuńSlay, zawsze się cieszę, kiedy udaje mi się zachęcić kogoś do sięgnięcia po jakiś komiks. Czytaj, naprawdę warto.