Najwięcej partii: Vampire: The Eternal Struggle (5)
Znowu wygrywa moja ulubiona gra - i pomyśleć, że jeszcze kilka miesięcy temu nie miałem prawie żadnej nadziei na granie częściej niż może na jednym lokalnym turnieju w roku. Tymczasem proszę, karcianka Richarda Garfielda, której chyba nie zna nawet Tom Vasel, wróciła do druku, mieliśmy mistrzostwa Europy w Warszawie, we wrześniu turniej w Częstochowie, kolejne zapowiedziane na październik, listopad i grudzień, starzy gracze wracają, potencjalni nowi czekają na obiecane startery - trzymam kciuki, żeby to wszystko nie padło. Będzie dobrze, musi być dobrze!
Nowości: Dominant Species (1), Warhammer 40,000: Kill Team (2)
Dominant Species: Od dawna chciałem w to zagrać, więc kiedy pojawił się najnowszy dodruk, doszedłem do wniosku, że nie mogę już odkładać tego na później. Ostatnio dość często zdarza się, że nowe tytuły kurzą się u mnie na półce po jednej rozgrywce (AvP: The Hunt Begins), po przeczytaniu instrukcji, ale bez choćby jednej partii (Lords of Hellas) albo w ogóle w folii (New Angeles). Tutaj było inaczej, w Dominant Species chciałem zagrać jak najszybciej. To, co dla części moich znajomych wyglądało na suchego abstrakcyjniaka, okazało się zażartą i niezwykle mózgożerną grą, nie bójmy się użyć tego słowa, wojenną, z mnóstwem negatywnej interakcji, a przede wszystkim kombinowania. Dla mnie rewelacja: o ile nie mam wielkich luk w pamięci, jest to najlepsza planszówka, jaką poznałem w ciągu ostatnich miesięcy, o ile nie w ogóle w tym roku. Może na początku jest tu trochę za dużo do ogarnięcia (i nawet nie chodzi o skomplikowane zasady, ale o liczbę możliwych do podjęcia decyzji), przez co prawie każdy z nas (graliśmy w 4, zajęło nam to 4,5 godziny) porobił głupie błędy, ale już nie mogę doczekać się kolejnego podejścia. I, żebyście wiedzieli, wygląd Dominant Spiecies bardzo przypadł mi do gustu. Zdarza mi się chwalić minimalizm w komiksach, w planszówkach jeszcze chyba nie miałem okazji. Ta gra nie jest brzydka (Terraformacja Marsa jest brzydka), jest czytelna i dopasowana warstwą wizualną do tego, co dzieje się na stole. Świetna rzecz, a przecież tak naprawdę nawet nie zacząłem dobrze poznawać tego tytułu.
Warhammer 40,000: Kill Team: Kupiłem, przeczytałem instrukcję, długo nie chciało mi się zabierać za składanie figurek oraz terenów, ostatecznie zagrałem na egzemplarzu kolegi. Zagrałem pierwszy i drugi raz, przy czym ten drugi na 99% był jednocześnie ostatnim. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że tak naprawdę zanurzyłem się w świecie Kill Teama zaledwie palcem u stopy, bo przecież nie dane mi było bawić się w rozpiski, dopasowywanie broni czy specjalnych zdolności do modeli, ogrywać scenariuszy ani tym bardziej kampanii, tyle że... Po pierwsze, niespecjalnie mnie do tego ciągnie, szczególnie do robienia rozpiski oddziału. Po drugie, turlanie kostkami za każde pierdnięcie swoich żołnierzyków skutecznie zniechęciło mnie do brnięcia w to dalej. Strzelasz? To rzuć. Trafiłeś? Ale rzuć znowu, bo może powstrzymał to pancerz. Nie? To rzuć jeszcze raz, może przeciwnik jakoś uniknął obrażeń, a jeśli dalej nie, to turlaj dalej, żeby sprawdzić, czy w ogóle dostanie jakiekolwiek. Może nie opisałem tego dokładnie, ale chodzi mi o same wrażenia z przebiegu rozgrywki. I owszem, wiem, że przy grze "na poważnie" dochodzą do tego liczne modyfikatory rzutów, ale tak czy inaczej, zabierzcie to i trzymajcie jak najdalej ode mnie. Miałem wrażenie, że rozłożono przede mną jakiś archaiczny tytuł sprzed kilku dekad, który brak pomysłów na ciekawą mechanikę (chociaż owszem, parę interesujących rzeczy się tu znajdzie, ale zdecydowanie za mało) zastępuje rzucaniem kostek za każdą pierdołę. Guild Ball ma o wiele czystsze i przyjemniejsze zasady (atak: rzuć raz, sprawdź liczbę trafień, odejmij od tego wartość pancerza przeciwnika - wynik to liczba kolumn, z jakich możesz wybrać wynik ataku; albo, przy Character Playach, po prostu rzuć i sprawdź, czy trafiłeś); wolę nawet Malifaux, które jest niezdrowo abstrakcyjne, ale dzięki kartom przynajmniej oryginalne i również "czystsze". Do tego niejasne zasady sprawdzania linii wzroku... nie, nie mam ochoty rozpisywać się jeszcze bardziej, bo jeszcze rzucę laptopem o ścianę. W lipcu pisałem o swoich oczekiwaniach związanych z Kill Teamem, po tych dwóch partiach miałem tylko nadzieję, że uda mi się szybko tego pozbyć. Na szczęście nie było z tym problemu.
Vampire: The Eternal Struggle |
Legendary: A Marvel Deck Building Game |
Powrót miesiąca: Legendary: A Marvel Deck Building Game
Ze zdziwieniem zauważyłem, że po raz ostatni graliśmy w Legendary jeszcze w 2017 roku (ScorePal nie kłamie), a to przecież tytuł, przy którym właściwie zawsze świetnie się bawię. Rozjechaliśmy Arcade'a i, choć nie ograliśmy jeszcze rozszerzeń Deadpool oraz X-Men, gdzieś z tyłu mojej głowy zaczął rodzić się plan kupienia dodatku World War Hulk. Niech cię, Legendary!
Stale na stole: Super Rhino (4)
Się jeździ na Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi, się gra w takie rzeczy jak wrzucony do plecaka Super Rhino czy znajdujący się w hostelu egzemplarz Jengi. No i dobrze, nawet zabawa drewnianymi klockami zjada Kill Team na śniadanie.
Się jeździ na Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi, się gra w takie rzeczy jak wrzucony do plecaka Super Rhino czy znajdujący się w hostelu egzemplarz Jengi. No i dobrze, nawet zabawa drewnianymi klockami zjada Kill Team na śniadanie.
Rozczarowanie miesiąca: Warhammer 40,000: Kill Team
Gra miesiąca: Vampire: The Eternal Struggle/Dominant Species
Pojawiły się na półce: Android: Mainframe, Dominant Species, New Angeles
Pierwsza i ostatnia złapane przy okazji, czekają w folii, aż zachce mi się przeczytać instrukcje. O Dominant Species już wiecie.
Niedawno poszły w świat: This War of Mine
Wiem, że chwaliłem, ale ostatnio doszedłem do wniosku, że hej, przecież nie grałem w tn tytuł od lutego... i ani trochę nie przeszkadza mi jego brak w moim planszówkowym życiu. No to do widzenia - za dużo gier, żeby bawić się w sentymenty.
Pierwsza i ostatnia złapane przy okazji, czekają w folii, aż zachce mi się przeczytać instrukcje. O Dominant Species już wiecie.
Vampire: The Eternal Struggle |
Wiem, że chwaliłem, ale ostatnio doszedłem do wniosku, że hej, przecież nie grałem w tn tytuł od lutego... i ani trochę nie przeszkadza mi jego brak w moim planszówkowym życiu. No to do widzenia - za dużo gier, żeby bawić się w sentymenty.
Krótkie podsumowanie: Dziwny miesiąc. Zero Guild Balla (jakoś nie mogłem zgrać się ze znajomymi, a poza tym czekamy na sezon 4 i nowe/zaktualizowane karty zawodników), chyba po raz pierwszy, odkąd kupiłem Kick Off!, właściwie niewiele rozgrywek, jakieś Jengi na wyjeździe, ale dzięki Vampire'owi oraz Dominant Species jestem wrześniem wręcz zachwycony.
Plany na przyszłość: Więcej The Eternal Struggle, powrót Guild Balla, ponownie ruszyć Dominant Species i będę szczęśliwy, choćbym nie grał w październiku w nic innego. Może jeszcze spróbuję coś pomalować.
tekst i "zdjęcia": Michał Misztal
tekst i "zdjęcia": Michał Misztal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz