Metody Marnowania Czasu: Shade, the Changing Girl [Cecil Castellucci & Marley Zarcone] [recenzja]

piątek, 19 kwietnia 2019

Shade, the Changing Girl [Cecil Castellucci & Marley Zarcone] [recenzja]


Kto nie czytał #53, przedostatniego numeru Ziniola, ten z policji, a kto czytał, wie, że na jego łamach pewne szanowne grono ekspertów uznało serię Shade, the Changing Man za drugi najlepszy komiks Petera Milligana. Trudno się z tym nie zgodzić: stworzony przez Steve’a Ditko i wzięty w kwasowe objęcia Vertigo mieszkaniec planety Meta przeżywał w napisanych przez autora The Extremist 70 zeszytach jedne z najbardziej szalonych przygód, jakie miałem okazję poznać dzięki historiom obrazkowym. Shade Milligana to też jedna z tych rzeczy, o których boję się pisać – chyba przede wszystkim dlatego, że trudno byłoby mi ubrać w słowa cały mój zachwyt związany z tym cyklem. Owszem, wolę Enigmę, ale Shade jest bardzo blisko i również należy do komiksów, które mógłbym postawić na ołtarzu. 

Przewijamy trochę do przodu, mija kilka lat i oto mamy Young Animal, coś, co można chyba bez większego ryzyka nazwać duchowym spadkobiercą Vertigo, a jeśli ktoś ma wątpliwości, wystarczy sprawdzić kilka tytułów z ich katalogu, choćby Doom PatrolEternity Girl oraz, no właśnie, Shade. Tyle że tym razem nie The Changing Man, a The Changing Girl. Choć wiedziałem o istnieniu tego komiksu, dotarłem do niego ze sporym opóźnieniem, ale za to w międzyczasie zdążyłem naczytać się wielu entuzjastycznych słów na jego temat – jaki to jest świetnie rysowany, jaka to wspaniała historia (razem z kontynuacją, czyli Shade, the Changing Woman) czeka na czytelnika i tak dalej. W związku z tym spodziewałem się po tej opowieści wiele i cieszyłem się na myśl o lekturze jak dziecko.


Kim Shade jeszcze nie był? Przez jakiś czas był kobietą, teraz jest nastolatką. Nie jest to jednak vertigowski Shade, a Loma, zafascynowana Ziemią i „prawdziwym” Shade’em ptasia mieszkanka Mety. Udaje się jej zdobyć potężny artefakt o nazwie Madness Vest, uciec ze swojej planety, do której nigdy nie umiała się przystosować, i wejść do ciała pogrążonej w śpiączce ziemianki o imieniu Megan Boyer, przejmując je na własność i sprawiając, że dziewczyna otwiera oczy.  

No i się zaczyna. 


Konkretnie zaczynają się międzyplanetarne i nastoletnie dramaty. Bo Loma nie rozumie Ziemian ani swojego ciała. Bo, jak się okazuje, Megan to zła kobieta była, małą kto ją lubił i właściwie chyba większość jej znajomych liczyła na to, że jednak już się nie obudzi. Może brzmi dobrze, dobre niestety nie jest, bo choć potencjał był spory, całość psuje sposób, w jaki komiks został napisany. Niby relacje pomiędzy Megan i jej nowymi przyjaciółmi oraz wrogami to temat-samograj, tyle że autorka scenariusza, Cecil Castellucci, w ogóle nie potrafiła mnie zainteresować swoimi postaciami oraz ich problemami. Przypominam: byłem do Shade, the Changing Girl nastawiony bardzo entuzjastycznie, za to czytając poszczególne zeszyty myślałem jedynie o tym, kiedy dany odcinek wreszcie się skończy, masochistycznie brnąc w to dalej, bo jednak chciałem wiedzieć, jak będzie wyglądał finał. Niby przez cały czas coś się dzieje, ale co z tego, skoro w czasie lektury czułem się, jakbym oglądał niezbyt skomplikowany serial dla nastolatków, może trochę podlany vertigowską dziwnością, ale jednak oczekiwałem czegoś zupełnie innego. Przede wszystkim czegoś ciekawszego i bardziej porywającego. 


Rozumiem i doceniam to, że Shade pisany przez Castelluccci to rzecz specyficzna, zdaję sobie sprawę, że takie coś może się podobać. W moim przypadku nie chwyciło. Zapamiętałem z tej miniserii przede wszystkim Lomę, która bawi się w filozującą narratorkę najwidoczniej próbującą zanudzić mnie na śmierć oraz bezlitosne torturowanie mnie poezją poprzedniego Shade’a. Do tego kilka licealnych smuteczków, które mogę skwitować wzruszeniem ramionami, bo z pewnością dało się wyciągnąć z nich więcej, tak jak z wątku próby odzyskania tego, co ukradła Loma, z dialogów i właściwie ze wszystkiego, może poza kadrami. Te są bardzo ładne – po prostu. Nie nazwałbym tego bezmyślnym rzemieślnictwem, ale wygląda na to, że Marley Zarcone raczej nie zakładała Madness Vest na czas rysowania tego komiksu, choć momentami chyba chciała, żeby na to wyglądało. Wyszło może i szaleństwo, ale trochę zbyt ugrzecznione. 

Za to okładki (różnych autorów) bywają PRZEPIĘKNE. 


Spróbować można, bo zdaje się, że większość chwali. Na razie mam jednak wrażenie, że całe to Young Animal (z ich Brick by Brick, Nada i teraz Shade, the Changing Girl) to jednak nie za bardzo moja bajka, choć przecież wygląda na to, że ich komiksy powinny trafiać prosto w moje żądne chorych rzeczy serduszko. Na razie, po pierwszym zeszycie, bardzo przypadła mi do gustu jedynie Mother Panic, może właśnie przez to, że nie próbuje na siłę być podobna do tego, co w czasach swojej świetności wstrzykiwało czytelnikom w żyły Vertigo – i chwała jej za to.


tekst: Michał Misztal 

PSSST! Pisałem też o kilku innych komiksach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u