Udział wzięli: Cthulhu: Death May Die (3), Dixit (2), Terrors of London (1), Vampire: The Eternal Struggle (4), Wampir: Maskarada (2), Warhammer Fantasy Roleplay (2), Wsiąść do pociągu: Europa (2)
Cthulhu: Death May Die: Milion pierwsza plansżówka o zmaganiach z mackowatymi potworami, jednak tym razem bardziej w pulpowej konwencji: w przeciwieństwie do choćby karcianego Horroru w Arkham, tutaj nie jesteśmy zwyczajnymi ludźmi walczącymi z czymś, przeciwko czemu najprawdopodobniej nie mamy żadnych szans. Nie, w Death May Die lejemy równo nie tylko zwyczajnych kultystów, ale nawet Shoggothy czy Gwiezdne Pomioty – bo możemy. Oczywiście standardowo w tego typu tytułach mamy poczytalność, z tym że im bardziej szalone są nasze postacie (a może to być na przykład Rasputin, zakonnica lub opętana żądzą mordu mała dziewczynka), tym lepiej opanowują zdolności na swoich kartach, co jest bardzo ciekawym pomysłem – w miarę możliwości trzeba sprytnie balansować na krawędzi, bo z jednej strony chcemy być coraz bardziej szaleni, by umieć więcej, a z drugiej, po wyczerpaniu się punktów na torze poczytalności nasz badacz kończy grę tak samo, jak na skutek otrzymania za dużej liczby ran. Wychodzi z tego pięknie wydana (może nawet zmobilizuję się i coś zrobię chociaż z częścią tych figurek), tak naprawdę niezwykle prosta i luźna planszówka w stylu "wbiegam tam i rzucam pełną garścią kostek, zobaczymy, co się stanie", z sześcioma scenariuszami (pojęcia nie mam, dlaczego są nazywane kampanią, skoro nie ma pomiędzy nimi absolutnie żadnego związku przyczynowo-skutkowego), kilkunastoma badaczami oraz dwoma Wielkimi Przedwiecznymi w podstawce (Hastur i oczywiście Cthulhu). Na razie bawię się przy Death May Day świetnie, bo dostałem dokładnie to, na co miałem ochotę. Zobaczymy, co będzie potem, na chwilę obecną w ogóle ruszyłem czterech scenariuszy ani Hastura, więc zakładam, że jeszcze trochę sobie pogram.
Dixit: Dixit, jaki jest, każdy widzi. Zawsze sprawdza się przy okazji typu spotkanie z teściami, tym razem nie było inaczej. Lubię, ale nie spodziewam się, że jeszcze kiedykolwiek napiszę o tej grze coś, o czym nie wspominałem do tej pory (chyba, że będą to konkretne anegdoty/zabawne wpadki czy skojarzenia, jakie miały miejsce w trakcie rozgrywek).
Terrors of London: Wreszcie przyszło. Wygląda świetnie. Gra się... nieźle, ale, przynajmniej po pierwszej partii, mam to samo, co na przykład po wypróbowaniu Star Realms: no w porządku gra, wystawiam swoje potwory i tłukę przeciwnika, przeciwnik wystawia swoje potwory i tłucze mnie, a ja mam ochotę krzyczeć: "To już było!". Jest jeszcze dość ciekawa mechanika Hordy, która bardziej niż sprawić, że zachwyciłem się Terrors of London, wywołała tęsknotę za Nightfallem i tamtejszym tworzeniem łańcuchów oraz uruchamianiem kickerów (w polskiej wersji nazywanych bodajże dopalaczami). Jeszcze pogram i zobaczymy – Magda mówi, że możemy trzymać tę karciankę w domu choćby tylko po to, żeby dobrze prezentowała się na półce... co na razie wychodzi jej o wiele lepiej, niż bycie porywającą grą.
Wsiąść do pociągu: Europa: Możecie się dziwić albo nawet śmiać, ale to moja pierwsza styczność z tą planszówką. Tak wyszło. Właściwie zawsze chciałem wypróbować Wsiąść do pociągu, ale jakoś zawsze wolałem wydać pieniądze na inne tytuły, aż nagle pod koniec listopada pojawiła się okazja kupienia Europy w bardzo dobrej cenie – skorzystaliśmy. Nasze podejście to bardziej "Bo ile można grać z teściami w Dixit?" niż "Ta gra na pewno zmieni nasze życie!". Cóż, z teściami na razie nie graliśmy, za to we dwoje owszem i muszę napisać, że jest całkiem przyjemnie. Dobrze było nadrobić zaległości (ze słynnych, istniejących "od zawsze" klasyków mam jeszcze w plecy na przykład Catan i Agricolę), ale nie ukrywam, że bardziej czekam na zobaczenie, jak Wsiąść do pociągu sprawdzi się w większym gronie.
Listopad w kilku zdaniach: Ponieważ planszówkowego podsumowania listopada nie było, zrobię je teraz, na szybko. Grałem w (kolejność taka, w jakiej zaliczałem pierwsze partie danego tytułu): Znak Starszych Bogów (2), Troyes (wstępnie jestem zachwycony, niestety Magda wręcz przeciwnie) (2), Zew Cthulhu (1), Onirim (1), Vampire: The Eternal Struggle (3), Root (tym razem z Plemionami Rzecznymi – świetna planszówka, która jednocześnie przypomniała mi, że o wiele bardziej lubię Vast) (1), Chaos w Starym Świecie (lubię, wolę Cthulhu Wars) (1), Vast: The Crystal Caverns (dwie partie solo, żeby przypomnieć sobie, co jak działa, bo jest tego zdecydowania za dużo) (2), Warhammer Fantasy Roleplay (1) oraz w Wampira: Maskaradę (1). W tym roku postaram się już nie pomijać miesięcznych podsumowań.
Grudzień w kilku zdaniach: Miesiąc jak większość innych. Nie jestem kimś, kto gra w dziesiątki tytułów miesięcznie, ale robię to tak często, jak mogę i mam ochotę... no dobrze, może chciałbym chociaż trochę więcej, ale uważam, że nie jest źle. I cieszę się bardzo, że jakiś czas temu powróciłem do gier fabularnych, a teraz coraz częściej gramy sobie sesje. Trochę nie wiem, jak ugryźć pisanie o erpegach, bo w erpegach pracuję, więc na razie będę po prostu raportował, w co ile razy grałem, bez komentowania – zobaczymy, czy zostanie tak na dłużej, czy po czasie jednak zmienię podejście.
tekst i "zdjęcia": Michał Misztal
PSSST! Pisałem też o kilku innych planszówkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz