Udział wzięli: Aeon's End (5), Brass: Birmingham (1), Cthulhu: Death May Die (1), Deep Sea Adventure (2), Horror w Arkham: Gra karciana (3), The Mind (3), Obcy: Gra fabularna (1), Onirim (10), Vampire: The Eternal Struggle (4), Warhammer Fantasy Roleplay (1), Znak Starszych Bogów (1)
Brass: Birmingham: Dobrze, że wreszcie spróbowałem, z dwóch powodów. Po pierwsze, wygląda na to, że to rzeczywiście bardzo dobra w swojej kategorii planszówka, jednak zbyt złożona, żebym po jednej partii był w stanie wypisywać na jej temat elaboraty. Dodam jeszcze, że prawie przez połowę rozgrywki miałem wrażenie, że nic nie rozumiem i dopiero po jakimś czasie zacząłem bardziej łapać, o co chodzi (ostatecznie przegrałem tylko pięcioma punktami, więc nie było tragedii). Chętnie zagram jeszcze raz, choć obawiam się, że to kolejny tytuł, do którego trzeba siadać regularnie albo raczej sobie darować, bo zastanawianie się po dłuższej przerwie, jak być skutecznym, a następnie chyba nieuniknione granie po omacku nie ma większego sensu. A drugi powód? Po naszej rozgrywce kolega wyciągnął z szafy Netrunnera (o czym pisałem więcej tutaj) i okazało się, że po kilku latach najwyraźniej wracam do tej wspaniałej karcianki, więc tym bardziej warto było zagrać w Brassa.
Cthulhu: Death May Die: Nadal mi się podoba, tyle że po jednej grze trudno mi dodać coś konkretnego do tych kilku zdań, które napisałem ostatnio. Na pewno będziemy walczyć dalej.
Deep Sea Adventure: Planszówka wielkości paczki fajek, na którą miałem ochotę już od jakiegoś czasu. Wydaje się dość zabawna i sympatyczna, jednak zdecydowanie muszę wypróbować ją w gronie większym niż dwie osoby.
Horror w Arkham: Gra karciana: Powoli kończymy Powrót dziedzictwa Dunwich. Potem kilka pojedynczych scenariuszy. Potem Innsmouth. | zobacz też: Horror w Arkham: Gra karciana [recenzja]
The Mind: Dalej przyjemna gra, jedna z tych, do których od czasu do czasu chce nam się wracać, nawet jeśli kolejne rozgrywki nie pokażą nam już niczego nowego... a prawie na pewno nie pokażą. | zobacz też: The Mind [recenzja]
Obcy: Gra fabularna: Gram sobie przedstawicielem Firmy: dużo gadam, kombinuję i ściemniam, nie umiem walczyć i generalnie jestem na jeden strzał. Bawiłem się bardzo dobrze, choć przed sesją miałem wątpliwości, czy mechanika polegająca na osiąganiu sukcesu jedynie po wyrzuceniu choć jednej szóstki na kościach k6 przypadkiem nie sprawi, że nie będzie nam wychodziło prawie nic. No i po rozbiciu pojazdu kosmicznego i kilku rzutach na obrażenia okazało się, że najlepszym pancerzem jest jednak garnitur Firmy. Czekam na kolejne podejście.
Onirim: Od czasu do czasu lubię pokombinować sobie przy tej karciance solo (z możliwością grania w dwie osoby, z której nigdy dotąd nie skorzystałem), połączyć wszystkie rozszerzenia, jakie mam i spróbować wydostać się ze swojego snu i nie dać się dopaść koszmarom. Proste to, ale przyjemne, bardzo podoba mi się również estetyka Onirim. W styczniu zagrałem dziesięć razy, więc pewnie znowu zrobię sobie kilkumiesięczną przerwę.
Vampire: The Eternal Struggle: Nadal najlepsza gra na świecie. | zobacz też: Vampire: The Eternal Struggle po 250 rozgrywkach
Warhammer Fantasy Roleplay: Od trzech sesji siedzimy w mieście, w którym początkowo Mistrz Gry umieścił dwa budynki. Jest dobrze, choć Warhammer (i ogólnie fantasy) od pewnego czasu jakoś prawie w ogóle mnie nie grzeje i wolę science fiction albo horror. Tak czy inaczej, na sesjach dzieje się sporo ciekawych rzeczy, więc nie mam na co narzekać.
Znak Starszych Bogów: Wydaje mi się, że po tych niewielu rozgrywkach widziałem w tej planszówce już wszystko. Po zdecydowanie zbyt niewielu, a w dodatku jest zbyt łatwo i przez to nieco nudnawo. Jeszcze trochę pogram, być może Znak Starszych Bogów zdoła mnie jeszcze czymś zaskoczyć, chociaż nie wydaje mi się, żeby szanse na to były duże.
10x10
Kiedyś spróbowałem i oczywiście nic z tego nie wyszło, teraz musi być może będzie inaczej. W aplikacji BG Stats zrobiłem sobie dwa tego rodzaju wyzwania: jedno polegające na zagraniu 10 razy w 10 konkretnych tytułów i drugie zliczające mi wszystko, w co zagram, na zasadzie "a może akurat uzbiera się 10 partii". Po styczniu wygląda to następująco:
Styczeń w kilku zdaniach: 32 partie to w moim przypadku BARDZO dużo – przez cały styczeń był tylko jeden dzień, kiedy nie zagrałem w nic. Z jednej strony to dobrze, a z drugiej, po maratonie zmęczenie materiału daje się we znaki, przez co na dzień 16 lutego zaliczyłem dopiero 7 rozgrywek. Nie żebym ostatnio siadał do planszówek na siłę i do czegokolwiek się zmuszał, po prostu w moim przypadku najwidoczniej trzeba od czasu do czasu odpocząć. Co nie zmienia faktu, że do końca tego miesiąca chciałbym jeszcze trochę sobie pograć.
tekst i "zdjęcia": Michał Misztal
PSSST! Pisałem też o kilku innych planszówkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz