Udział wzięli: Aeon's End (4), Android: Netrunner (3), Deep Sea Adventure (2), Gemblo Q (6), Obcy: Gra fabularna (1), Thousand Year Old Vampire (1), Vampire: The Eternal Struggle (1), Wampir: Maskarada (3), Warhammer Underworlds (1)
Aeon's End: Ostatnio pisałem, że może być, ale szału nie ma (szczególnie biorąc pod uwagę wszelkie związane z tą karcianką zachwyty, jakie do mnie dotarły). Pograłem trochę więcej i... podtrzymuję swoją opinię, niemniej doszedłem też do wniosku, że Gnieworodny, czyli niby najłatwiejsze do pokonania Nemezis, jest jednocześnie tym, przez które najbardziej zraziłem się do Aeon's End. Mam wrażenie, że w przypadku innych, teoretycznie groźniejszych przeciwników, mamy o wiele większe pole manewru, natomiast Gnieworodny po prostu bezmyślnie rzuca w graczy tonami obrażeń, co nie jest ani przyjemne, ani pomysłowe, nie widzę też za bardzo możliwości przeciwdziałania temu (szczególnie grając solo). Dostajesz x obrażeń, znowu x obrażeń, a potem jeszcze więcej obrażeń, bo tak, a teraz pozbieraj zabawki, przegrałeś. Z każdym innym Nemezis radziłem sobie bez większych problemów i wydawało mi się, że po prostu nauczyłem się grać, ale nie: potem wróciłem do Gnieworodnego i znowu czekała na mnie całkowicie frustrująca rozgrywka. Tak czy inaczej, najprawdopodobniej niedługo pozbędę się tej gry – w zupełności wystarczy mi zabawy z podstawką, nie mam też ochoty na sprawdzanie, co robią dodatki.
Android: Netrunner: Nieskończoną liczbę razy płakałem, że Netrunner już dawno się dla mnie skończył, ale jednak wróciłem, i to po prawie czterech latach. Uważam, że to wciąż najlepsza znana mi dwuosobowa karcianka. Było świetnie, cieszyłem się jak dziecko, chcę więcej. Najnowsze karty (czyli wszystko stąd) czekają w drukarni. Mam nadzieję, że będzie się działo. | zobacz też: Android: Netrunner [recenzja]
Deep Sea Adventure: Z trzema graczami jest o wiele lepiej niż ostatnio, kiedy graliśmy z żoną we dwoje. Trójka to przy tej planszówce chyba rozsądne minimum, robi się wtedy bardziej interesująco (choćby dlatego, że możemy mieć dostęp do położonych głębiej żetonów) i nadal jest zabawnie. Chętnie sprawdzę w jeszcze większym gronie.
Gemblo Q: Choćbym zagrał w tę grę dodatkowe tysiąc razy, nie wierzę, że w którejkolwiek rozgrywce spotka mnie coś nowego, ale to nadal całkiem przyjemna planszówka i od czasu do czasu mogę sobie w nią kilka razy pyknąć.
Obcy: Gra fabularna: Było świetnie. Wszyscy zginęliśmy. Mój Przedstawiciel firmy również, ale wcześniej przez wszystkie sesje konsekwentnie unikałem jakiejkolwiek walki oraz próbowałem dogadać się z każdą stroną konfliktu w taki sposób, żeby wyjść na swoje. Bardzo mi się podobało.
Thousand Year Old Vampire: Solowa gra fabularna. Nigdy wcześniej nie próbowałem czegoś podobnego i przed zakupem zastanawiałem się, jak to działa. Paragrafówka? No nie, gdyby tak było, chyba nikt nie traktowałby tego jako RPG. Poza tym, wiecie, wampiry... bardzo chciałem spróbować. I niby mamy tu napędzające fabułę paragrafy, ale całość skupia się bardziej na dość luźnym tworzeniu na ich podstawie historii swojego krwiopijcy. Mamy tu ogromne pole do popisu, bo wspomniane paragrafy bardziej inspirują nas do rozwijania opowieści niż prowadzą za rękę i ograniczają. Po pierwszym podejściu jestem bardzo zadowolony i przede wszystkim zaintrygowany, bo wiecie... to ten rzadki, bardzo przyjemny moment w życiu może i średnio zaawansowanego planszówkowicza, jednak także takiego, który już niejedną kostką rzucał, tysiąc talii kart zgrał i poskładał trochę figurek, więc może sobie myśleć, że widział już niemal wszystko. A tu nagle wyskakuje taki Thousand Year Old Vampire i krzyczy: nie, czegoś takiego jeszcze nie widziałeś. I nawet, jeśli większość solowych gier fabularnych działa w podobny sposób, to właśnie tutaj zobaczyłem to po raz pierwszy. Niedługo zrobię sobie nowego wampira, bo teraz chciałem tylko na szybko sprawdzić, z czym to się je – przy kolejnym podejściu zamierzam podłubać przy tym dłużej i zdecydowanie bardziej niż na mechanice, skupić się na historii.
Vampire: The Eternal Struggle: Wiadomo, jak jest. | zobacz też: Vampire: The Eternal Struggle po 250 rozgrywkach
Wampir; Maskarada: Na zmianę pykamy sobie kampanię w ramach najnowszej edycji oraz Giovanni Chronicles. Jaram się, przy czym nie jestem obiektywny. Ale jaram się. Jak wampir w dzień.
Warhammer Underworlds: Gra-prezent od Magdy, pół rozgrywki zaliczone z Magdą, choć to ewidentnie tytuł nie dla niej, ale chcieliśmy przekonać się, jak to działa, choćby mniej więcej. Tyle że po tego rodzaju podejściu nadal niewiele wiem. Tak czy inaczej, chciałem te Underworldsy wypróbować już od dawna, bo słyszałem wiele razy, że to dobra rzecz, ale jakoś nikt nie chciał odwiedzić mnie z tą planszówką. No to zakombinowałem inaczej. Na razie napiszę tyle, że gra wydaje się ciekawa (takie granie na cele, trochę jak w nieszczęsnym Malifaux, ale bez męczenia się przy stole całymi godzinami, podczas których krwawią mi oczy i serce), tyle że jeszcze nie potrafię dostrzec potęgi poszczególnych figurek czy kart: tu ktoś zadaje obrażenie, tam ktoś zadaje dwa i podobno to już jest potężny typ. Plus generalnie rzuca się tu niewielką liczbą kostek, więc też nie czuć pierdolnięcia, bo jak jeden atak sprawia, że rzucamy kostką, a inny, że dwiema, to ja rozumiem, że to dwukrotnie więcej, ale też, no, nie widać takiej różnicy jak na przykład pomiędzy "spokojniejszymi" czy tymi bardziej mordującymi zawodnikami w Guild Ballu. Nie wiem, czy piszę jasno, co mam na myśli. Warhammer Underworlds wydaje się też być planszówką mocno losową (tak, wiem, że dochodzą karty, że zabawa polega w dużym stopniu na opanowaniu tej losowości)... przy czym niemal wszystko, co napisałem powyżej, to nawet nie pierwsze wrażenia, bardziej przeczucia, które zapewne ulegną zmianie po pierwszej pełnej rozgrywce. Na którą zresztą czekam z niecierpliwością, bo czuję, że może mi się spodobać.
10x10
Powoli do przodu:
Marzec w kilku zdaniach: Nie jest źle, nie mam na co narzekać. Powrót do Netrunnera, zupełnie nowe doświadczenia dzięki Thousand Year Old Vampire, trochę mało The Eternal Struggle, ale jeszcze się nadrobi. Nie obraziłbym się, gdyby kwiecień wyglądał podobnie.
tekst i "zdjęcia": Michał Misztal
PSSST! Pisałem też o kilku innych planszówkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz