Metody Marnowania Czasu

sobota, 16 grudnia 2017

Legendary: A Marvel Deck Building Game po 50 rozgrywkach

Brak komentarzy:

W planszówki gram całkiem często, ale poza kilkoma wyjątkami, raczej w sporo różnych tytułów niż w kilka konkretnych. Jak można zobaczyć tutaj, jeśli grałem w coś więcej niż 30 razy, w moim przypadku jest to już bardzo dużo. Mam w domu wiele pudeł, które lądują na stole zdecydowanie zbyt rzadko i których właściwie nie miałem jeszcze okazji poznać, choć nie znalazły się u mnie w zeszłym tygodniu. Z drugiej strony, są gry, w które gram regularnie i jakoś nie zdołały mi się jeszcze znudzić. Jedną z nich jest oczywiście moja ukochana karcianka Vampire (na chwilę obecną mam na koncie 123 partie… to znaczy od 2013 roku, kiedy zacząłem liczyć rozgrywki), a niedawno do zaszczytnego grona gier, do których siadałem ponad 50 razy, dołączyła również karcianka, jednak tym razem kooperacyjna: Legendary: A Marvel Deck Building Game.

wtorek, 5 grudnia 2017

Planszówkowe Podsumowanie Miesiąca: Listopad 2017

Brak komentarzy:
Malifaux
16 partii w 6 tytułów (ostatnio 20 partii w 9 tytułów)

Najwięcej partii: Guild Ball (7)

Co tu dużo pisać, ostatnio to jedna z moich ulubionych gier i staram się siadać do niej przynajmniej raz w tygodniu. Tym razem udało się częściej i bardzo dobrze! Recenzja tutaj, od kiedy powstała, niewiele się zmieniło, ale i tak chciałbym pisać o Guild Ballu bardziej regularnie... może wrócę ze sprawozdaniami z meczów? Problem polega na tym, że po tylu rozgrywkach (na chwilę obecną mam ich na koncie 50) czasem nie pamiętam już, co działo się podczas danej partii, ale spróbuję jakoś okiełznać to w swojej głowie i od czasu do czasu wystukać parę zdań na klawiaturze.

sobota, 25 listopada 2017

Ziemia swoich synów [recenzja]

Brak komentarzy:

Ile znamy postapokalips?

Z tych pierwszych, które przychodzą mi do głowy, kolejność przypadkowa: 12 małp, War, war never changes, niedobitki ludzkości ukryte w rosyjskim metrze, stara gra komputerowa Burntime (jeszcze na dyskietkach), polski komiks Postapo, Żywe TrupyMartwa Zima i dziesiątki, jeśli nie setki innych opowieści obrazkowych/filmów/seriali/gier/czegokolwiek o zombiakach. Z pewnością znalazłoby się tego wiele, wiele więcej. Być może nadszedł czas na zadanie sobie pytania: Ileż można?

sobota, 11 listopada 2017

Planszówkowe Podsumowanie Miesiąca: Październik 2017

Brak komentarzy:
Cyclades
20 partii w 9 tytułów (ostatnio 50 partii w 10 tytułów)

Najwięcej partii: Karciane Podziemia (4), Super Rhino (4)

O Super Rhino wspominałem zarówno w podsumowaniu września jak i w recenzji, na razie nie mam więc zbyt wiele do dodania. Cały czas lubię, cały czas będę grał, chociaż z drugiej strony nie chcę przedobrzyć, żeby budowanie drapacza chmur za szybko mi się nie znudziło. W skrócie: bardzo polecam. Do Karcianych Podziemi nadal nie mogę się do końca przekonać; do wypróbowania został mi jeszcze tryb kampanii, który uważam za ostatnią szansę, by tytuł ten został u mnie w domu. Mówcie, co chcecie, nie ma tu moim zdaniem takiej ilości kombinowania, jak uważają niektórzy. Gra to przede wszystkim rzut kostkami, a następnie stawianie ich na odpowiednich polach i tyle. Owszem, da się manipulować wynikami rzutów, ale jest tego stanowczo za mało. Niezależnie od tego, czy wygrywam, czy przegrywam, czuję, że główną rolę w partii odegrało szczęście lub jego brak.

sobota, 4 listopada 2017

Blueberry 0 [Jean-Michel Charlier & Moebius] [recenzja]

Brak komentarzy:

Chyba nikogo nie zaskoczy wiadomość, że zerowy tom serii Blueberry opowiada o początkach kariery głównego bohatera. W obszerniejszym niż zazwyczaj albumie opublikowano aż pięć epizodów z przygodami niepokornego oficera kawalerii Stanów Zjednoczonych: Fort Navajo, Burza na Zachodzie, Samotny Orzeł, Zaginiony jeździec oraz Tropem Nawahów. Jak zareaguje na to polski czytelnik, już od dłuższego czasu zaznajomiony z późniejszymi komiksami o Mike’u Blueberry’m?

Jeśli chodzi o scenariusz, to nadal (jakkolwiek to brzmi, biorąc pod uwagę chronologię) ten sam świetny western, w którym znajdziemy wszystkie najlepsze elementy gatunku. Ponadto, dzięki umieszczeniu całej wielowątkowej historii w jednym wydaniu zbiorczym, o wiele łatwiej dociera do odbiorcy, jak bardzo epicką opowieścią jest saga o Blueberry’m. Całość opowiada o konflikcie żołnierzy armii USA z Indianami, który może skończyć się bardzo źle dla jednych i drugich. Znajdujący się pośrodku sporu główny bohater usiłuje temu zapobiec, z różnych powodów narażając się obu walczącym ze sobą stronom.

Najciekawsze w tomie zerowym są rysunki. O ile kreska Moebiusa zazwyczaj zachwyca, tutaj (szczególnie na samym początku wydania zbiorczego) jest o wiele mniej czysta niż w kolejnych tomach, a momentami wręcz niedbała. Nie nazwałbym tego jednak wadą albumu, a raczej ciekawym doświadczeniem płynącym z jego lektury: to bardzo interesujące widzieć, jak wyglądał rozwój ilustracji w tej serii.

Na początki perypetii Blueberry’ego trzeba było trochę poczekać, niemniej było warto. Z kilku powodów (bardzo dobra historia, możliwość zobaczenia wcześniejszego podejścia Moebiusa do tworzenia kadrów tego cyklu) zapoznanie się z tym albumem jest dla stałych czytelników Bluberry’ego wręcz obowiązkiem, a dla pozostałych odbiorców co najmniej bardzo ciekawą propozycją.

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu

niedziela, 22 października 2017

Catwoman: Nie ma lekko [Ed Brubaker & Cameron Stewart] [recenzja]

Brak komentarzy:

Na tropie Catwoman to był całkiem sympatyczny komiks, który dobrze wspominam. Kobieta-Kot została w nim przedstawiona jako połączenie superbohatera i kogoś na kształt działaczki społecznej. Zarówno w masce, jak i bez niej, pomagała potrzebującym, najczęściej ignorowanym przez stróżów prawa czy samego Batmana – takim jak mordowane prostytutki. Moimi ulubionymi fragmentami tamtego albumu były epizody pisane przez Eda Brubakera, zaś tom Nie ma lekko to niemal w całości właśnie jego scenariusze. Świetnie się składa, bo przecież autor między innymi wydanych w Polsce serii Velvet oraz Fatale to sprawdzona marka.

Catwoman w dalszym ciągu chce, żeby na East Endzie, jej dzielnicy, działo się jak najlepiej, na co poświęca masę pieniędzy oraz czasu. Może się wydawać, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, ale tajemniczy przeciwnicy chcą jej w tym przeszkodzić. Okazuje się, że część adwersarzy robi to nie tylko dlatego, że Kobieta-Kot utrudnia przestępcom czerpanie zysków z nielegalnej działalności, ale też z osobistych pobudek. Selina Kyle może stracić to, co jest dla niej najważniejsze, akurat kiedy pozornie wychodzi na prostą.

Polska edycja Nie ma lekko to spory tom w twardej oprawie. Solidna cegła, i taki właśnie jest też cały album. W zalewie rewelacyjnych i bardzo dobrych opowieści obrazkowych słowo "solidny" może nie wydawać się wystarczającą rekomendacją, ale zawarte w tym wydaniu przygody Catwoman czyta się i ogląda świetnie. Komiks raczej nie zmieni życia choćby jednego czytelnika, za to jest ponadprzeciętnie dobry w kategorii "przyjemne czytadło". I w żadnym wypadku nie jest to w moich oczach określenie deprecjonujące. W czasie lektury naprawdę można być pod wrażeniem tego, jak dobrze pisze Brubaker, oczywiście dopasowując się do ograniczeń DC (scen rodem z Fatale tu nie uświadczymy), ale i tak zaskakując gdzieniegdzie mocniejszymi scenami. Przelatuje się przez tę historię niezwykle gładko, odczuwając przy tym wielką frajdę. Podobnie jest z kadrami, którymi zajęło się całkiem sporo rysowników na czele z Cameronem Stewartem. Umówmy się, album nie wygląda nie wiadomo jak niesamowicie, ale przy oglądaniu go nikogo nie zabolą oczy, a i na brak spójności ze scenariuszem nie ma co narzekać.

Było dobrze już w Na tropie Catwoman, w Nie ma lekko jest jeszcze lepiej. Komiks może nie jest zachwycający, ale oferuje nadal świeże spojrzenie na postać Kobiety-Kot, kontakt z szarymi mieszkańcami Gotham (a nie tylko tymi w pelerynach, aczkolwiek nie zabrakło wątków typowo superbohaterskich) oraz interesujące przygody głównej bohaterki wraz z jej towarzyszami. W dodatku album nie zamyka wszystkich wątków, dzięki czemu już wiem, że prędzej czy później czeka mnie powrót na East End – i bardzo dobrze.

tekst: Michał Misztal, recenzja opublikowana pierwotnie na stronie Gildii Komiksu

niedziela, 15 października 2017

Gejsze/Hanamikoji [recenzja]

Brak komentarzy:

Zagrałem ostatnio w Legendę Pięciu Kręgów LCG. Mnóstwo interesujących (przynajmniej na pierwszy rzut oka) decyzji oraz kombinowania, za to mało frajdy. To znaczy, frajda była, tyle że cała rozgrywka trwała niemal trzy godziny. Po dwóch miałem już dosyć. Nie chciałem grać byle jak, ale już w ogóle nie interesowało mnie, kto i dlaczego wygra, prawie modliłem się, żebyśmy już skończyli, poskładali karty, a potem zagrali w coś lepszego i zarazem krótszego. Jasne, wiem, że to problem pierwszej partii, a normalna rozgrywka nie powinna trwać aż tak długo – nie krytykuję samej gry, a jedynie opisuję swoje wrażenia z pierwszego podejścia. Bywa tak, że dobry tytuł może zostać zepsuty przez to, ile czasu zajmuje zagranie w niego (jakiś czas temu mieliśmy tak z pięciogodzinnym męczeniem się przy skądinąd świetnym Mare Nostrum) i dotrwanie do finału.
  
Bywa i tak, że dobry tytuł może mieć problem z tym, że zagranie w niego zajmuje za mało czasu, by dostatecznie nacieszyć się partią. Albo kolejne rozgrywki zbyt szybko przestają zaskakiwać.

niedziela, 8 października 2017

Super Rhino [recenzja]

Brak komentarzy:

Wyobraźcie sobie superbohatera, latającego człekokształtnego nosorożca, który bardzo chce pomagać potrzebującym, ale ma jeden problem: jest za ciężki. Potrzebuje budynku, który służyłby mu za punkt obserwacyjny, ale dotychczas każdy wieżowiec zawalał się pod jego ciężarem, przy okazji grzebiąc wszystkich mieszkańców: inne człekokształtne zwierzęta, pieski, kotki. Nosorożec chce dobrze, ale przez cały czas przyczynia się do śmierci niewinnych. I jeśli nie jest to dla was przejmującym dramatem, zaś protagonisty tej historii nie należy waszym zdaniem uznać za postać tragiczną (że nie wspomnę o jego wielu ofiarach) nie zasługujecie na miano istot ludzkich.

I właśnie kimś takim kierujemy w Super Rhino.

sobota, 7 października 2017

Guild Ball [recenzja]

Brak komentarzy:


Cześć, lubicie piłkę nożną? No ja na przykład nie. Piłka nożna z pewnością znalazłaby się na mojej liście dziesięciu najnudniejszych rzeczy na świecie, gdyby samo zrobienie takiej listy nie było jedną z dziesięciu najnudniejszych rzeczy na świecie. Tak czy inaczej, nie lubię, nie mam ochoty, nie należę do elitarnej grupy prawdziwych mężczyzn łojących piwo w czasie meczu – łoję piwo grając w planszówki. Piłce nożnej mówię zdecydowane NIE.

A może lubicie bitewniaki? Wiecie, te takie gry z drogimi figurkami, co przykłada się do nich metr i mierzy, gdzie mogą dotrzeć, a potem kłóci z przeciwnikiem, że przecież mogłem podejść tutaj swoim żołnierzem, a on, że nie, bo przecież powinienem stać milimetr dalej i nie mogę zaatakować jego żołnierza. Przyznam, że miałem ochotę na taką głupią zabawę chyba od czasu lektury któregoś z numerów Magii i Miecza w 1997 roku (był tam Zenitiański Mistrz Mordu i poradnik, jak zrobić makietę kanałów, jak więc zdrowo myślący jedenastolatek mógł nie chcieć spróbować… zwłaszcza kierowania Mistrzem Mordu). Poszedłem więc z mamą do sklepu z takimi grami u nas w Bielsku (nazywał się wtedy bodajże Bard), pokazałem jedną z mniejszych figurek, a pan zza lady powiedział, że chce za nią koło 50zł (podstawka Magicznego Miecza kosztowała wtedy chyba jakieś 20…). Pewnie domyślacie się, że wyszliśmy stamtąd bez figurki, a ja z wymalowanym na twarzy smuteczkiem.

niedziela, 1 października 2017

Planszówkowe Podsumowanie Miesiąca: Wrzesień 2017

Brak komentarzy:
Super Rhino i mój najgroźniejszy planszówkowy przeciwnik: żona
50 partii w 10 tytułów (ostatnio 27 partii w 11 tytułów)

Najwięcej partii: Super Rhino (20)

Już dawno nie zdarzyło mi się zagrać w coś 20 razy w ciągu jednego miesiąca. Jasne, Super Rhino to  prościutki tytuł, w który gra się maksymalnie kilkanaście minut, ale to i tak spore osiągnięcie. Wkrótce zamierzam napisać o tej grze coś więcej, a na razie: układamy sobie budynek z kart i staramy się, by któryś z przeciwników niechcący go zburzył, ale w partii na 3 i więcej graczy tylko w dogodnym dla nas momencie. Z tego, co widziałem, sprawdza się w każdym towarzystwie, od planszówkowych znajomych, przez rodziców i teściów, po kumpli, którzy wpadli na flaszkę i nigdy wcześniej nie interesowały ich jakieś tam śmieszne gry.

stat4u