Metody Marnowania Czasu: Detective Comics: Rise of the Batmen [James Tynion IV, Eddy Barrows & Alvaro Martinez] [recenzja]

niedziela, 19 maja 2019

Detective Comics: Rise of the Batmen [James Tynion IV, Eddy Barrows & Alvaro Martinez] [recenzja]


Męczę te Batmany pisane przez Kinga i choć z jakiegoś powodu nie potrafię z nich zrezygnować, zdecydowanie za wiele mi tam zgrzyta. Mimo to chcę w moim życiu Bruce’a Wayne’a w swoim śmiesznym stroju, chcę regularnie czytać jakąś serię z jego udziałem. I w międzyczasie, kiedy tak męczyłem telenowelę o ślubie Nietoperza z Catwoman, dotarło do mnie kilka opinii o tym, że w wydawanym równolegle w ramach Rebirth Detective Comics dzieje się o wiele lepiej. W końcu postanowiłem to sprawdzić. 

James Tynion IV – muszę przyznać, że do tej pory nie znałem człowieka, więc wziął mnie z zaskoczenia. O co chodzi w Rise of the Batmen? Otóż Batman zauważa że część jego znajomych jest obserwowana przez drony nieznanego mu pochodzenia, zresztą będący również pod ich obserwacją, radzący sobie przecież w walce Azrael dostaje od tajemniczych napastników konkretne bęcki. Wayne zbiera więc tych, którzy są podglądani, aby szkolili się pod dowództwem Batwoman (którą drony interesują się w szczególności) na wypadek następnego ataku. Zarys fabuły dość prosty, ale mogący być punktem wyjście dla wielu interesujących wątków.


I teraz pora na moje standardowe przypomnienie wszystkim o tym, że nie jestem na bieżąco z uniwersum DC (Marvela zresztą też nie), nie ogarniam wszystkich pojawiających się tu postaci, nie wiem, kto jest kim i tak dalej. Nie żeby Detective Comics Jamesa Tyniona IV był szczególnie skomplikowaną czy wymagającą znajomości poprzednich wątków serią, ale… nie wiem na przykład, czemu Batwoman to teraz nowa postać, nawiasem mówiąc kuzynka Batmana. Nie wiem, kim jest Orphan. Gubię się w tym, kto był/jest/będzie poprzednim/obecnym/następnym Robinem. Pojęcia nie mam, dlaczego Nietoperz rekrutuje do swojej ekipy pierwszego Clayface’a (Basil Karlo). I wiecie co? Zupełnie się tym nie przejmuję. Dlaczego? 


Scenarzysta dał mi to, czego zabrakło w Batmanie Kinga: czystą, bezpretensjonalną i pozbawianą niepotrzebnej teatralności autora Mister Miracle rozrywkę. Są interesujące pomysły, jest akcja, przygoda i dobra zabawa? Jest. Są bat-drony i samonaprawiające się budynki? Są. Jest Spoiler, córka Cluemastera? Fantastycznie, bo pamiętam ją i jej ojca z bodajże pierwszego Batmana, jakiego miałem na własność (oczywiście z TM-Semic, numer 8/1994). Jest rozpierducha, wybuchy, niezłe dialogi. Nie jest to komiks wybitny, ale doskonale spełnia swoją rolę prostej historii, która ma dawać czytelnikowi radochę. Wchodzę w Detective Comics z Rebirth akceptując wszystko, jak ktoś, kto wraca po kilkuletniej przerwie do lubianej telenoweli, choć w moim przypadku to nie do końca dobre porównanie (w końcu nie wracam, bo tak naprawdę nigdy nie odszedłem, po prostu nie wchłaniałem każdej związanej z Człowiekiem-Nietoperzem rzeczy na bieżąco). I co z tego, że nie wiem, dlaczego właściwie znalazł się tu Clayface? 


Owszem, przeszkadza mi tu kilka pomysłów, jak choćby przesadzony geniusz Red Robina, jego niewiarygodne zdolności walki z mającym ogromną przewagę liczebną wrogiem czy jego wynalazki (choćby wspomniany budynek, potrafiący samodzielnie wymienić sobie wybite okna… chociaż pewnie zaraz ktoś napisze mi, że przecież takie coś istnieje naprawdę). Trochę przeszkadza mi to, że rysunki są tu poprawne i rzemieślnicze do bólu, ale nic więcej i tak naprawdę zapomina się o nich zaraz po odwróceniu głowy od kadrów. Nadal wygląda to lepiej niż momentami kopiąca z półobrotu w czoło sztuczność Kinga. Nie są wielkie wady, a poza tym sama historia sprawia, że nawet nie chce się na nich skupiać.


Wybaczam kilka wspomnianych problemów, głównie przesadę. Rise of the Batmen to kolorowa bajka dla dużych dzieciaków i jako taka sprawdza się rewelacyjnie. Polecam, o ile tylko ktoś 1) nie oczekiwał czegoś poważniejszego, 2) nie będzie umiał przymknąć oka na kilka przejaskrawień i w końcu 3) nie uważa, że Batman skończył się ze dwie dekady temu i od tego czasu nie ukazało się właściwie nic ciekawego z jego udziałem. James Tynion IV może mnie tu nie zmiażdżył, ale kiedy czytałem pierwszy tom jego serii, właściwie przez cały czas nie przestawałem się uśmiechać – właśnie tego i niczego więcej oczekiwałem przed sięgnięciem po ten komiks.

tekst: Michał Misztal 

PSSST! Pisałem też o kilku innych komiksach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u