Godtear: W kilku guildballowych podcastach piszczy, że
Godtear, tytuł od tego samego wydawcy, co
Gildiowa Piłka, to dobra, być może nawet bardzo dobra planszówka. Zgadza się – planszówka, nie bitewniak. Jak widać, za mną zaledwie dwie rozgrywki, ale w skrócie, co my tu mamy? Dość proste zasady, dość proste figurki (nie nastawiajcie się na wyjątkowo dynamiczne pozy), walkę o specjalne obszary na planszy, kilka scenariuszy, kilka rodzajów tak zwanych Championów razem ze swoimi przydupasami, ale brak podziału na frakcje – grać można, czym się chce, i łączyć to w generalnie dowolny sposób.
Godtear wydaje się być skonstruowany w ten sposób, żeby przy relatywnie prostej mechanice pozwalał na bardzo dużo kombinowania i wygląda na to, że się udało, choć na razie nie powiem, że mam ochotę piać z zachwytu. Jest bardzo sympatycznie i to wszystko, ale na 95% nie będzie to coś, co przebije u mnie
Guild Balla, bo cała ta zabawa Championami wygląda mi bardziej na luźne (i, co tu kryć, mocno zależne od kostek) naparzanie się przy piwku niż porządny, kompetytywny tytuł, chociaż... nigdy nie wiadomo. Jeszcze kilka podejść i spróbuję napisać o tej planszówce coś więcej.
|
Godtear |
Horror w Arkham: Gra karciana: Przerwany Krąg ukończony, było nieźle, choć
Dziedzictwo Dunwich podobało nam się zdecydowanie bardziej. W związku z tym czas na...
Powrót Dziedzictwa Dunwich, do którego powinniśmy zasiąść już wkrótce. Co potem? Nie wiem, bo chyba żadna z pozostałych kampanii nie jest w pełni dostępna. Chyba będziemy polować na pojedyncze paczki oraz czekać na dodruki tych brakujących, jednocześnie wypatrując nowych talii dla badaczy oraz kolejnej kampanii, tym razem umiejscowionej w Innsmouth – już nie możemy się doczekać.
Kakao: Kolejna rozgrywka nie zmieniła mojego zdania o tej planszówce: nadal jest przyjemnie i sympatycznie, nadal bez szału. Ciekawe kombinowanie, ale bez poczucia, że
Kakao pozwala nie podejmowanie nie wiadomo jak interesujących czy satysfakcjonujących decyzji. Może trzeba poznać się z tym tytułem trochę lepiej – nie widzę przeszkód, żeby spróbować.
|
Horror w Arkham: Gra karciana |
Malifaux: Dwie rozgrywki, obie ciągnące się niemiłosiernie (ale to bardziej moja wina, nie samego bitewniaka, po prostu siedząc przy
Malifaux jeszcze nie potrafię podejmować szybkich decyzji), jedna całkiem przyjemna, druga mocno frustrująca (z jednej strony z powodu kart, z drugiej, znowu – moja wina, moje błędy i wiele smutnych rzeczy spotykających moje figurki na moje własne życzenie).
Malifaux to dla mnie nadal bardzo dużo ciekawych pomysłów, ale niewiele mniej rzeczy, które nie do końca mi odpowiadają. Zresztą, do tematu będę pewnie wracał jeszcze kilkukrotnie. Jedna uwaga: zdarzało mi się słuchać, jak to karty sprawiają, że mamy do czynienia z bitewniakiem o wiele mniej losowym niż te, w których turla się kostkami. Cóż... piszę całkowicie "na czuja", jednak nie mogę się z tym zgodzić (przynajmniej w odniesieniu do
Guild Balla, bo w porównaniu z wynalazkami typu
Kill Team, cóż, jasne, że tak). Wiadomo, że w tytule ze stajni Wyrd Games bardzo ważne jest zarządzanie ręką i jest to umiejętność, której muszę się jeszcze nauczyć, ale na ręce mamy (zazwyczaj) 6 kart, w talii zostaje 48 – i od tego, co będziemy dociągać w danej chwili, zależy BARDZO wiele. Dodam jeszcze, że przy kostkach, o ile nie mamy wielkiego szczęścia/pecha, możemy liczyć na średnio umiarkowane rzuty (plus, ma się rozumieć, kilka wyjątkowo dobrych i słabych na rozgrywkę), natomiast w
Malifaux dostajemy talię i jeżeli wykonujemy dużo testów, oznacza to, że w czasie jednej tury przekopiemy się przez większość kart, być może nawet przez wszystkie. Co w związku z tym? Ano to, że na 100% dobierzemy większość zarówno swoich słabych, jak i dobrych kart (w odróżnieniu od kostek, gdzie nie mamy wyników z określonej puli, przykładowo nie wygląda to tak, że przy odpowiedniej liczbie rzutów z całą pewnością wyturlamy na przykład 4 jedynki oraz 4 szóstki na turę) – zwykle nie wiemy tylko, która karta trafi się w którym momencie. I to uważam za bardzo losowe, nawet przy uwzględnieniu możliwości zagrania kilku kart na turę z ręki, by zastąpić te słabsze. To też nie jest coś, przy czym będę upierał się do śmierci, w zasadzie to chętnie wysłucham kogoś bardziej ogranego, kto wyprowadzi mnie z błędu, tłumacząc jak dziecku, że po prostu nie umiem grać, niepotrzebnie narzekam i pieprzę jak potłuczony.
|
Malifaux |
Vampire: The Eternal Struggle: Najlepsza rzecz w maju, czyli powrót do
najlepszej gry na świecie po trochę ponad trzech miesiącach przerwy, przerwy spowodowanej wiadomo czym. No i było świetnie, bardzo ciekawe rozgrywki, jak zwykle masa interesujących decyzji oraz interakcji – dla mnie nie ma niczego, co choćby zbliża się do rzeczy, jakie może zaoferować mi
VTES. Gramy dalej!
Maj w kilku zdaniach: Z jednej strony, szału nie było, a z drugiej, wróciliśmy do
Vampire'a, poznałem
Godtear i kontynuowałem ostrożne obwąchiwanie się z
Malifaux, a do tego
trochę pomalowałem, więc chyba nie było źle. Na półce pojawiło się też kilka nowych rzeczy (
Vampire Empire,
Kemet,
Mage Knight: Ultimate Edition) i mam nadzieję, że uda mi się wypróbować coś z tego w czerwcu, choć nie łudzę się, że będzie to
Mage Knight...
|
Godtear |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz