Metody Marnowania Czasu: Gry, w które grałem najczęściej (2019)

środa, 11 września 2019

Gry, w które grałem najczęściej (2019)


Kolejny rok, kolejne wydanie listy gier, w które grałem najczęściej (tutaj lista z 2016, tutaj z 2017, a tutaj z 2018 roku). Od razu napiszę, że jeśli chodzi o tytuły na poszczególnych miejscach, zmieniło się bardzo, ale to bardzo niewiele. Trudno mi stwierdzić, czy to źle, czy dobrze, tak po prostu wyszło i w ciągu minionych 12 miesięcy bardzo mało gier wskoczyło do niniejszej pierwszej dziesiątki, tu i tam skończyło się jedynie na innej liczbie rozgrywek. Zdarza się.

Zaczynamy!


10: T.I.M.E Stories, 24 rozgrywki (po raz pierwszy na liście) 


Żeby było jasne, za jedną rozgrywkę w T.I.M.E Stories uważam jeden skok, nieistotne, udany czy nieudany. Jeśli więc zabieramy się za, dajmy na to, Proroctwo Smoków, i ukończymy scenariusz za trzecim razem, traktuję to jak trzy partie. Piszę to na wszelki wypadek, bo słyszałem/czytałem wypowiedzi, że ile razy by się do danej przygody nie podchodziło, zagrało się w nią raz i koniec dyskusji. Tak czy inaczej, to pierwsza dwudziestka moich ulubionych gier – co prawda mieliśmy sporą przerwę, ale niedługo siadamy do kilku fanowskich oraz oficjalnych dodatków, spróbuję podzielić się opiniami o każdym z nich. Ogólnie T.I.M.E Stories to takie "uda się/nie uda się", w zależności od tego, co akurat zaoferuje najnowsze rozszerzenie, jednak jeśli tylko misja jest dobrze napisana, bardzo długo wspominamy chwile spędzone przy tej planszówce. Zobaczymy, jak będzie rozwijał się główny wątek, ale niezależnie od tego czuję, że trochę sobie jeszcze w to pogramy.


9: Dixit, 28 rozgrywek  (ostatnio 26, miejsce 9) 

Z jednej strony mam ochotę napisać: "Tylko 2 rozgrywki przez cały rok? Naprawdę", z drugiej: 1) wcale mnie to nie dziwi, 2) już ostatnio pisałem, że Dixit dość szybko wyczerpuje swoją formułę oraz 3) uprzedzam z góry, przy kolejnych tytułach na tej liście jeszcze kilka razy będzie niemal identycznie. Wracając do tematu, nadal bardzo lubię tę grę, szczególnie przy mniej planszówkowym towarzystwie, ale wiem, że choćbyśmy kupili z 5 kolejnych dodatków i już nie mieli gdzie pomieścić tych wszystkich kart, wciąż będziemy mieli do czynienia z tym samym Dixitem, który już raczej niczym nas nie zaskoczy... poza oczywiście zabawnymi sytuacjami przy stole. To właśnie z ich powodu warto zdjąć od czasu do czasu tę grę z półki, przy czym jak widać "od czasu do czasu" to w naszym wypadku 2 razy w ciągu roku. I nie spodziewam się wielkiej zmiany w następnym wydaniu tej listy.


8: Ultimate Werewolf, 32 rozgrywki (ostatnio 32, miejsce 8)


Nie grałem w to już od kilku lat i chyba w najbliższym czasie nie zagram, bo po prostu nie ma okazji ani tym bardziej impulsu mówiącego "Zróbmy to!". Wydaje mi się, że przed jednym czy drugim wyjazdem zdarzało mi się nawet wrzucić Ultimate Werewolf do plecaka, jednak ostatecznie nic z tego nie wyszło. Trochę szkoda, bo przecież nie jest tak, że Wilkołaka zastąpiły nam inne podobne tytuły z ukrytą tożsamością (owszem, pograliśmy trochę w Mamy szpiega!, tyle że jeszcze za mało, żeby gra została stałym punktem planszówkowego programu), a jednocześnie mam wrażenie, że niniejsza karcianka to dla nas już trochę za mało. Na sprawdzenie czeka (od dłuższego czasu zresztą) Secret Voldemort, czyli przeróbka Secret Hitler, i mam cichą nadzieję, że chwyci w większym gronie.


7: Robinson Crusoe: Adventure on the Cursed Island, 36 rozgrywek (ostatnio 36, miejsce 6) 


Tak, wiem... ta lista składa się w sporej części z gier, w które kiedyś grałem całkiem sporo, a teraz nie gram w nie wcale. Stało się tak pewnie trochę dlatego, że miałem wtedy mniej planszówek, jasne, ale przecież Robinson to po prostu bardzo dobry tytuł, tymczasem lądował na stole 11 razy pomiędzy listą z 2016 i 2017 roku, z kolei od tego czasu nic. Zero. Narzekałem już na kampanię i wspominałem, jak zniechęciła nas do dalszych partii, za to całkiem niedawno w sklepach znalazł się nowy (podobno tym razem udany) dodatek i, cóż, jeśli trafi w nasze ręce, być może chęć do grania w Adventure on the Cursed Island odżyje – nie żeby Opowieści niesamowite były najważniejszą rzeczą, jeśli chodzi o moje najbliższe planszówkowe zakupy.


6: Super Rhino, 39 rozgrywek (ostatnio 34, miejsce 7)


Super Rhino jest grą, z którą chyba podświadomie nie chcę przesadzać: wiem, że ma wszystko, żeby nagle i niespodziewanie zaliczyć ze 30 rozgrywek jednego wieczoru, i co, taka prosta karcianka ma przedrzeć się na niemal samą górę tej listy, zjadając po drodze o wiele poważniejsze tytuły? Oczywiście trochę żartuję, zresztą zabawa w niszczącego budynki nosorożca i tak jest w czołówce. Pewnie byłaby jeszcze wyżej, ale dość długo znajdowała się u znajomych, którzy po jednej pokazowej partii od razu stwierdzili, że chcieliby jeszcze. Dobra rzecz, choć też nie przesadzajmy, to nie tak, że można grać w nią w kółko i mimo tego na pewno się nie znudzi.


5: Neuroshima Hex!, 42 rozgrywki (ostatnio 37, miejsce 5)


5 partii w Neuroshimę Hex! to niewiele, coś, co można bez problemu odhaczyć na jednym planszówkowym posiedzeniu, ale i tak cieszę się, że trochę w ten tytuł pograłem. W zasadzie więcej niż trochę, bo jakoś na początku roku siadłem do aplikacji oraz wszystkich dostępnych dodatków i dopiero tam nieźle się wyżyłem – gdybym doliczył tutaj partie na telefonie, Neuroshima prawie na pewno znalazłaby się na pierwszym miejscu tej listy. Wiadomo, na ekranie wszystko dzieje się szybciej, bo nie trzeba szukać przeciwnika, można zagrać właściwie gdziekolwiek, zaś aplikacja przelicza wyniki bitew za nas. I świetnie, co nie zmienia faktu, że nadal chciałbym grać częściej w wersję z tekturowymi żetonami.


4: Android: Netrunner, 47 rozgrywek (ostatnio 47, miejsce 2)


Tutaj nie mam do dodania niczego poza moim stałym narzekaniem: genialna gra, jedna z najlepszych, jakie znam, rewelacyjna mechanika, wciągający świat, asymetryczna rozgrywka i tak dalej. Nasze granie w Netrunnera zabił chyba przede wszystkim standardowy sposób wydawania karcianek LCG: kupuj paczkę co miesiąc, inaczej w zasadzie nie masz po co rywalizować z osobami posiadającymi komplet kart. Wiadomo, że przy luźnym graniu nie wygląda to aż tak źle, jest natomiast faktem, że w pewnej chwili całkowicie zabrakło mi współgraczy i tak zostało do dzisiaj. Ani jednej partii od ponad dwóch lat, a w międzyczasie gra umarła. Nadal mam w szufladzie kilka gotowych do grania talii, w paczkach i segregatorach karty, ale niestety wygląda na to, że niczego to nie zmienia.


3: Legendary: A Marvel Deck Building Game, 64 rozgrywki (ostatnio 54, miejsce 3)


Nie żebym to planował, ale znowu doszło 10 rozgrywek, zupełnie jak w poprzednim wydaniu tej listy. Niby niewiele, ale ile mam gier, w które nie zagrałem nawet 10 razy? Chyba większość. Na szczęście Legendary cały czas jest dosyć świeże dzięki dodatkom, a przecież i tak nie mamy pewnie nawet jednej trzeciej dostępnych rozszerzeń. Tak czy inaczej, nadal nie ukończyliśmy częsci dostępnych scenariuszy (część przegraliśmy i odłożyliśmy na później, reszty jeszcze nie zdążyliśmy ruszyć) i nie pokonaliśmy każdego z dostępnych Mastermindów. Przyszłość A Marvel Deck Building Game na czołowych miejscach tej listy wydaje mi się czymś niemal pewnym, bo najlepsza ze znanych mi komiksowych gier jeszcze nawet nie zaczęła mi się nudzić.


2: Guild Ball, 121 rozgrywek (ostatnio 96, miejsce 7)


W poprzednim wydaniu tej listy napisałem o Guild Ballu: "Fenomenalny tytuł, który na 99% za rok znajdzie się na pierwszym miejscu". Z jednej strony czasem lubię się w ten sposób mylić, bo przecież wygrała gra, którą lubię o wiele bardziej, a 25 łączących kopanie piłki oraz okładanie się po mordach meczów też nie jest specjalnym powodem do narzekania. Z drugiej, mimo wszystko chciałoby się więcej, bo ten dość niewielki bitewniak wciąż jest świetny, nawet po dłuższej przerwie i nawet pomimo tego, że coraz bardziej się rozrasta i jest dla mnie czymś coraz trudniejszym do ogarnięcia – przynajmniej turniejowo, co zresztą prawie na pewno sobie w najbliższej przyszłości podaruję. Tak czy inaczej, trochę szkoda, jednak myślę, że choćbym w ciągu kolejnych 12 miesięcy nawet nie zdjął figurek do Guild Ball z półki (oby nie), tytuł ten wciąż będzie dzielnie okupował drugie miejsce.


1: Vampire: The Eternal Struggle, 189 rozgrywek (ostatnio 125, miejsce 1) 


Znowu zacytuję samego siebie sprzed roku: "nie oszukujmy się: wpis Gry, w które grałem najczęściej (2019) będzie należał do Guild Balla". To jest właśnie ta pomyłka, która mnie cieszy, bo The Eternal Struggle to wciąż najlepsza gra, jaką znam i nadal trochę nie mogę uwierzyć w to, że odżyła i że ma się dobrze w naszym lokalnym środowisku – znowu gramy regularnie, czasem kilka razy w tygodniu (w różnym składzie), czasem na więcej niż jeden stół. 64 rozgrywki w ciągu minionego roku mówi samo za siebie i wcale nie zanosi się na to, żeby choć trochę mi się nudziło, więc... "zaryzykuję" stwierdzenie, że wpis Gry, w które grałem najczęściej (2020) będzie należał do Vampire'a.

I to tyle. Jak widać, nie kłamałem, pisząc, że niewiele się zmieniło, a największą tendencję wzrostową miały te gry, które już i tak znajdowały się w czołówce oraz które należą do moich ulubionych. Jeśli mam być szczery, za rok też nie oczekuję jakiegoś trzęsienia ziemi, choć jednocześnie chciałbym, żeby pojawiło się tu kilka nowych, wnoszących świeżość rzeczy. Zobaczymy.

tekst i "zdjęcie": Michał Misztal

PSSST! Pisałem też o kilku innych planszówkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u