Metody Marnowania Czasu: Moje ulubione gry bez prądu (2020): miejsca #10-1

sobota, 18 stycznia 2020

Moje ulubione gry bez prądu (2020): miejsca #10-1


Jest i pierwsza dziesiątka. Tak jak ostatnio, bardzo mało zmian, jedna nowa rzecz na liście, a poza tym zero przetasowań. Chyba jestem dość wierny swoim ulubionym grom bez prądu (nawet jeśli od dłuższego czasu nie widziałem ich rozłożonych na stole), być może przede wszystkim dlatego, że i tak grałem głównie w tytuł z pierwszego miejsca, który cały czas podtrzymuje moje zainteresowanie i sprawia, że nie potrzebuję wiele więcej. Tak czy inaczej, zaczynamy: 10 moich ulubionych gier bez prądu.

Poprzednie listy:
2020, miejsca #20-11
2019, miejsca #20-11 i #10-1
2018, miejsca #20-11 i #10-1
2017, miejsca #20-11 i #10-1
2016


10: Zamki Burgundii [po raz pierwszy na liście]

Lepiej późno niż wcale – o Zamkach Burgundii słyszałem niezliczone pozytywne opinie, więc w końcu spróbowałem (zresztą już dość dawno) i jestem zachwycony tym, jak działa ta planszówka. Choć z początku może wydawać się skomplikowana, na szczęście wrażenie mija to bardzo szybko, z reguły już po pierwszej turze. Wszystko się tu zazębia, jest jednocześnie całkiem łatwe do zrozumienia i opanowania, jednak zarazem sprawiające, że mózg musi się dość mocno wysilić. Rozgrywki są bardzo satysfakcjonujące. Gra oczywiście znana jest również ze swojej suchości oraz koszmarnego wyglądu, ale jest tak dobra, że to pierwsze akceptuję, zaś to drugie zupełnie mi nie przeszkadza. Jak zwykle w przypadku tytułów z tej listy: chciałbym grać częściej.


9: Dominant Species [poprzednie miejsce: 9]

Po zeszłorocznym ogromnym entuzjazmie zostały jedynie wspomnienia, bo rzecz jasna od poprzedniego wydania tej listy na początku 2019 roku nie zagrałem w Dominant Species ani razu. Szkoda, bo to świetna, mózgożerna, wybitna i cudownie minimalistyczna (jeśli chodzi o wygląd) planszówka, w której zakochałem się już po pierwszej partii. Zdecydowanie jedna z tych bardziej skomplikowanych, nawet nie jeśli chodzi o zasady, ale o chociaż przyzwoite ogarnięcie tego, co dzieje się na planszy i jak wykonywać swoje ruchy. Trzeba wrócić, bo kocham Dominant Species i przyznaję to bez wahania.


8: Neuroshima Hex! [poprzednie miejsce: 8]

5 gier w tym roku oraz o wiele, wiele więcej w aplikacji, którą odkryłem w styczniu 2019. Znaczy, "odkryłem" – zawsze wiedziałem, że istnieje, ale jakoś nigdy jej nie instalowałem. Całkiem przyjemna sprawa i wreszcie okazja, żeby sprawdzić armie, których nigdy nie widziałem na normalnej planszy (choćby Dancera), szkoda tylko, że nie ma w niej wszystkiego. Poza tym to jednak nie to samo, co rozgrywka z żywym przeciwnikiem. Tych było zdecydowanie za mało, jednak muszę też przyznać, że ostatnio jakoś nie ciągnie mnie do Neuroshimy i coraz mniej żałuję jej nieobecności na moim stole. Przypuszczam, że w przyszłym roku poleci poza pierwszą dziesiątkę, robiąc miejsce innym tytułom.


7: Mare Nostrum: Imperia [poprzednie miejsce: 7]

Gra, którą przez cały czas uwielbiam, ale w którą niestety nie gram. Zresztą, kolejna taka gra. Pamiętam, że nie wyszła nam tylko jedna rozgrywka w Mare Nostrum (no i tryb dla dwóch graczy też jakoś nie porwał), ale cała reszta była rewelacyjna. Starożytność, kombinowanie, negocjacje, kilka dróg do wygranej, klimat i to, jak ta planszówka wygląda  wszystko to tworzy całość, do której muszę wreszcie wrócić. Może i nie jest to tytuł, do jakiego nie mam uwag, ale to, co mi w nim zgrzyta, jest niemal nieistotne przy reszcie działającej na mnie jak bardzo niewiele innych gier. Jeśli jeszcze nie znacie, a macie okazję zagrać, nie wahajcie się.


6: Vast: The Crystal Caverns [poprzednie miejsce: 6]

O ile w żaden sposób nie potrafię usprawiedliwić tego, że gry takie jak Dominant Species czy Mare Nostrum leżą na mojej półce i zbierają kurz, doskonale wiem, dlaczego nie gram w Vast: wystarczy krótka przerwa i trzeba przypominać sobie nie jedną, nie dwie, nie trzy, a pięć różnych planszówek, bo tak naprawdę tyle znajduje się w pudełku z The Crystal Caverns. I choć tytuł ten działa dobrze nawet na jednego czy dwóch graczy, tak naprawdę nie ma to jak siąść w minimum czwórkę i zmieszać razem więcej dostępnych ról, tyle że wymaga to zaangażowania, na które nie miałem ostatnio... czasu? Siły? Sam nie wiem. Za to kilka dni przed napisaniem tego tekstu zagrałem dwa razy w Root i przyznaję, spodobało mi się, ale nie było tak jak z Vastem, w przypadku którego mogę chyba mówić o miłości od pierwszego wejrzenia. Zobaczymy po kolejnych rozgrywkach, na korzyść Roota przemawia z pewnością to, że gra jest dostępna po polsku (więc łatwiej będzie znaleźć współgraczy), zaś jej zasady wydaje się jednak mniej skomplikowane.


5: Alien Frontiers [poprzednie miejsce: 5]
Kocham, nie gram  czyli standard. Dziwne, bo mam kilku znajomych, którzy bardzo lubią Alien Frontiers i w zasadzie mógłbym grać w tę planszówkę częściej, gdyby nie tytuł z pierwszego miejsca tej listy. Tak czy inaczej, to świetna rzecz, niby prosta, jednak pozwalająca na całkiem intensywne (i zarazem bardzo przyjemne) kombinowanie, otoczka science fiction, turlanie kostkami, które w zasadzie jeszcze nigdy nie dało mi poczucia, że rzuty uwaliły moją partię, czekające na półce dodatki... właśnie, na półce. Trzeba coś w tym roku poturlać i coś skolonizować, nie może być inaczej.


4: Legendary: A Marvel Deck Building Game [poprzednie miejsce: 4]

W zeszłym roku trochę pograliśmy, a poza tym pojawił się u nas dodatek Venom. Czyli niby wszystko w porządku (szczególnie w porównaniu do większości pozostałych gier z listy), muszę jednak przyznać, że trochę sobie z A Marvel Deck Building Game odpuściliśmy  chyba w końcu nadeszło to, co w końcu nadejść musiało (i bardzo długo dziwiłem się, że jeszcze nie nadeszło), czyli po prostu trochę przestało nam się chcieć. W ciągu minionych miesięcy z kooperacji bawiliśmy się w Kroniki zbrodni oraz powróciliśmy do karcianego Horroru w Arkham, w który chyba wreszcie wsiąkniemy trochę bardziej (dobrze!) i pewnie będziemy musieli z tego powodu jeść kamienie i trawę (niedobrze...). Co nie zmienia faktu, że wciąż lubię Legendary, nadal zostało nam trochę scenariuszy do przejścia i na pewno jeszcze tu wrócimy.


3: Android: Netrunner [poprzednie miejsce: 3]

Kolejna wybitna gra, co należy podkreślać za każdym razem, kiedy się o niej wspomina. Czasem nawet myślę: a może by tak wrócić? Przypomnieć sobie zasady, zapolować na niektóre paczki kart, ewentualnie szarpnąć się na druk (bo przecież nie zacznę nagle jeździć na turnieje, a do piwka mogę grać, czym chcę), sprawdzić, co tam słychać w świecie Netrunnera po jego śmierci (a wygląda na to, że dzieje się mniej więcej to, co swego czasu z Vampire: The Eternal Struggle, czyli dalszym rozwojem gry zajęli się gracze; zresztą, autorem obu tych karcianek jest Richard Garfield i obie umierały już dwa razy, tyle że VTES jest znów oficjalnie w druku, Android nie/jeszcze nie)? A potem budzę się z tego pięknego snu i dociera do mnie, że to raczej niewykonalne. Nie mam z kim grać, nie mam kiedy zaangażować się bardziej w jeszcze jeden kompetytywny tytuł, a granie w to z doskoku raczej mija się z celem. Aczkolwiek nadal kocham i wydaje mi się, że choćby nie wiem co, na tej liście Netrunner zawsze będzie w okolicach czołówki.


2: Guild Ball [poprzednie miejsce: 2]

9 rozgrywek w 2019 roku – w porównaniu do większości tytułów z tej listy, całkiem nieźle, choć biorąc pod uwagę to, że od kiedy poznałem tę grę (czyli jakoś od lutego 2017), zagrałem w Guild Ball 123 razy,  ta dziewiątka nie wygląda już tak imponująco. Cóż, nadal jestem na etapie sprzed roku i nie wiem na pewno, czym chcę grać. Skompletowałem Hunter's Guild (i nawet zacząłem ją malować) i Alchemist's Guild (czekam tylko na najnowszego kapitana), ale wciąż nie wiem, na co się zdecydować. Chyba jednak Alchemicy. To cały czas rewelacyjna gra, która jednak trochę za bardzo się rozrosła i już nie jestem w stanie grać w nią w pełni kompetytywnie, ale bardzo chcę większej liczby luźnych meczów. Mam nadzieję, że mi się uda.


1: Vampire: The Eternal Struggle [poprzednie miejsce: 1]

78 partii, tyle przyniósł 2019 rok. 78 partii w karciankę, która, jak wydawało się przez całe lata, pozostanie martwa już na zawsze. Owszem, wspierana nowymi dodatkami przez środowisko graczy (tak jak obecnie Netrunner), ale to jednak nie to samo. Tymczasem Vampire ma się dobrze i, jak widać, okazji do grania nie brakuje. Wierzę, że będzie jeszcze lepiej. Kolejne startery już wkrótce. Cały czas chce mi się nabijać kolejne rozgrywki na liczniku (fakt, że kosztem innych tytułów, ale mimo wszystko nie żałuję), bo The Eternal Struggle ani trochę się nie nudzi. Nie wierzę, że na moim pierwszym miejscu może znaleźć się cokolwiek innego, w każdym razie nie w najbliższych latach. Gramy dalej, a jeśli ktoś nie ma pojęcia, co to za karcianka, niech jak najszybciej nadrobi zaległości. Szkoda nie znać.

I to tyle. Trzęsienia ziemi nie było. Może w przyszłym roku, bo jednak chcę spróbować grać częściej w inne gry, nie tylko w Vampire'a, jednocześnie nadal grając jak najwięcej w swój ulubiony tytuł. Zobaczymy, czy mi się uda.

tekst i "zdjęcie": Michał Misztal

PSSST! Pisałem też o kilku innych planszówkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

stat4u